Sloneczniki

Karnataka (Indie)

wspomnienie podróży sprzed kilkunastu miesięcy - na blogu post z 25 III 2012

Podczas naszej podróży (luty 2011)

 
zdj. Tamanna

 zobaczyłam cztery z 28 stanów Indii: Maharasztrę, Goa, Keralę i Karnatakę. Tu chcę przedstawić Karnatakę. Ze stolicą - Bangalore, trzecim co do wielkości miastem Indii. Karnataka graniczy z Keralą, Tamil Nadu, Andhra Pradesh, Maharasztrą i Goa.

 

Trochę danych:
  • ósmy co do powierzchni (191.791 km kwadr.) stan Indii
  • dziesiąty co do ludności (52 mln 850 tys)
  • piętnasty co do gęstości zaludnienia (275)
  • trzy religie: 83.8 % hinduiści, 12.2 muzułmanie (ósmy co do ilości muzułmanów stan Indii), 1.9 % chrześcijanie
  • język, jeden z południowych, drawidyjskich języków: kannada
To nie jeden z tych stanów, z którymi Indie mają kłopoty, jak Dżammu i Kaszmir, od chwili wyzwolenia 1947 rozdarty wojną domową, grożący na zewnątrz atakami terrorystycznymi, czy Pendżab zmagający się z separatystycznymi tendencjami i terrorem jeszcze w latach 80-ch.
No nie, już chciałam napisać, że Karnataka to dla Indii przede wszystkim duma z  jej stolicy, Bangalore (światowego centrum technologii komputerowej) i dwóch (na 27 w Indiach) zabytków z listy UNESCO: ruin miasta Hampi i zespołu świątyń w Pattadakal. Przypomniałam sobie jednak o naksalitach !

  
tribuneindia.com w Jharkhand

  
Naksalici, których możemy zobaczyć w takich filmach jak "Hazaaron Khwaishein Aisi", "Hazaaron Chaurasi Ki Maa", , "Tango Charlie", czy "Mukhbiir". Przecież nie darmo dwa z poszukiwanych przeze mnie filmów o naksalitach (Veerappa Nayaka i Maathaad Maathaadu Mallige) zrealizowano w języku kannada w  Karnatace. "Raavanan" i "Raavan"  - współczesne wersje "Ramajany", broniąca demona Rawanę, ucieleśnionego przez kogoś w rodzaju naksality, nagrywano przecież w  dzikich krajobrazach dżungli, pełnej rzek, wodospadów, w Tumkur, południowej części Karnataki.
Naksalici  - walczące zbrojnie o sprawiedliwość społeczną, nielegalne grupy komunistyczne, rozsiane po różnych terenach Indii.
 

 Ruch zrodzony w Zachodnim Bengalu i rozpowszechniony w tam, w Biharze, w Chattisgarh, Orisa, Jharkhand i Uttar Pradesh pod nazwą maoistycznego,



 na południu operuje w stanach Maharasztra, Andhra Pradesh i na granicy tego stanu w Karnatace. Jego obecność wiąże się z podziałem na biednych i bogatych , na kasty. Zabija,


wysadza w powietrze, podpala.
Gdy jechałam raniutko przez Karnatakę pociągiem z Solapur (Maharasztra), zapomniałam, że w jej dżunglach mogą kryć się ścigani przez wojsko naksalici. No bo skąd. Za oknem mijałam idyllę obrazów zielonej Karnataki.

 

 Płaskowyż Dekanu i Wybrzeże Koromandelskie. Te  tajemnicze nazwy geograficzne przemieniały się przed moimi oczami w obrazy, ale nie zobaczyłam gór (Ghatów Zachodnich), nie poznałam żadnego z wielkich miast Karnataki (stolicy Bangalore z 35 %  przemysłu komputerowego Indii

 
czy sławnego z pałaców Mysore),

 ani jej pięciu parków narodowych z najwyższymi w Indiach wodospadami,

 
nie zobaczyłam jej największych rzek Kryszny

 

 i Kaveri,  choć udało mi się ucieszyć widokiem Tungabhandry w Hampi.

 

 A jak nazywała się rzeka, którą widziałam z okien pociągu zdążającego przez Karnatakę do Kerali? Ktoś z Indusów odpowiedział mi Kryszna, ale ta, by znaleźć się na mojej trasie, musiałaby tylko dla mojej przyjemności raz ujść do Morza Arabskiego zamiast do Zatoki Bengalskiej.

 

Ludzie spotkani w Karnatace.

Nie poznałam ich naprawdę. Mignęli mi. Imiona, uśmiechy, kilka zamienionych słów. Niektórzy zatrzymali się w mej  pamięci na dłużej. Na zdjęciach.
Młodziutki kelner, który zapominał zabrać godzinami leżące na korytarzu zużyte naczynia, bardzo chętny do pomocy chłopak obsługujący kawiarenkę internetową (z Aamirem Khanem na tapecie). Recepcjonista w hotelu cierpliwie odpowiadający na kilkakrotnie zadane przez nas pytanie: "czy na pewno zatrzyma się tu autobus do Hospet?" Ich twarze zatarły się już we mnie. Ale kobiety piorące w jeziorze w Badami,

  

 

 nasz młodziutki przewodnik Rangnath, który pokazując turystom figury dokumentujące ewolucję ludzkości zbierał pieniądze na klub krykieta, dziewczynki pozujące na byku Nandin w świątyni,

 

 czy zamknięta w swoich spojrzeniach  para zakochanych

 

 - ich mam na zdjęciu. Będą się do mnie uśmiechali,  nawet jeśli doświadczenia życia zetrą z ich twarzy  tę jasność i pogodę.
Przed świątyniami wykutymi w kamieniu zatrzymali się przede mną prosząc o zdjęcie dwaj bracia. Starszy opiekował się młodszym.
 
 Za chwilę poderwie się,  by pomknąć za małpą, która ukradła mu torbę, ale jeszcze stoi przed nami obejmując brata.



Obaj z czerwonymi tilakami na czole.
Idąc wzdłuż jeziora spotkałam piorących .

  

 Szczególnie pamiętam spotkanie z trójką z nich.

 


 Zapytałam o imiona. Nie znały imienia trzeciej. Było imieniem muzułmańskim. Spytałam o to. Tak. One są hinduskami. Piorą obok, ale jej nie znają.

 

Spotkałam ją potem w miasteczku, rozjaśnioną uśmiechem, niedaleko szkoły,

 


która przyjęła nas bardzo serdecznie.

 

Tak, Karnataka ma piękne skały,

 

 wspaniałe wykute z nich rzeźby,

 

zadziwia sąsiadującymi obok siebie meczetami i świątyniami,

 

 ale najbardziej zapadają w pamięć twarze ludzi. Dzieci,

 

 ale nie tylko, bo spójrzcie na tych  mężczyzn z ciekawością przeglądających w pociągu kolorowanki dla dzieci?!
 
 

24 godziny jazdy mogą obudzić w nas dziecko. Odwrócone plecami od mijanej za oknem Karnataki.

Karnataka ma dla mnie twarz nie tylko dwóch zabytków z listy UNESCO, za którymi uganiałam się jeżdżąc pociągami, autobusami i rykszami setki kilometrów po stanie:
  • Pattadakal, świątynie hinduskie z V- VIII wieku

 

wikipedia/commons/ (zginęla mi karta pamięci zdjęciami z Pattadakal)

  • i ruiny stolicy imperium z XIV- XVI wieku, Widżanagaru zwane dziś  Hampi
 

  • z przerwą na wizytę w Hospet (chrześcijańskie kościoły i muzułmański targ z bajecznie kolorowym weterynarzem)
  

  • ale i Gokarny - centrum pielgrzymek hinduskich i cudne plaże nad morzem Arabskim
 

I przede wszystkich właśnie ludzi:
nastolatków, których widok skojarzył mi się ze świętem Holi, które będzie przecież dopiero w kwietniu. Początkowo ich pochmurne spojrzenia zaniepokoiły mnie,
 

ale za chwile miałam okazję przekonać się, jak bardzo uśmiech przemienia twarz.

 

To jest to, co z Indii przywiozłam. Siłę czerpaną z uśmiechu. Ogrzali mnie, oświetlili Indusi swoimi olśniewającymi uśmiechami!
W Hampi Manju z siostrą, skromni, życzliwi właściciele Lakshmi Heritage Tourist Home, który polecam.

 

 W Gokarnie uśmiech cichutkiej , pomocnej żony właściciela domku, w którego prywatnych pokojach poczujecie się jak w domu.

 

 I znowu w Hampi uśmiech dziewczynki. Co mogła robić na drzewie w pobliżu małej świątynki?

  

Czy delikatny uśmiech naszego przewodnika po Hampi Raji, który do J. zwracał się "Mamo".

  
 
Opisując Karnatakę na wikipedii, wiedziałam, co mnie ominie, do czego chciałabym wrócić w kolejnej podróży:

  • Bangalore, w nim m.in. świątynię Parsów (będąc w Indiach nie udało mi się zobaczyć ani sikhijskiej gurdwary, ani świątyni Parsów, choć często widywałam przede wszystkim hinduskie świątynie, ale i meczety, kościoły chrześcijańskie, i starożytne miejsca kultu buddyjskiego, czy świątynie dżinijskie)
 
 
  • lasy w parku Kudremukh w Ghatach Zachodnich
 
  • Miejsca tybetańskich uchodźców (powstałe w 60-ch latach XX wieku, po zajęciu Tybetu przez Chińczyków i tybetańskiej próbie odbudowania utraconego Tybetu w Indiach ); dysponują one świątyniami, jakie można spotkać tylko w północnych Indiach i Tybecie
  • cudowną architekturę muzułmańską w Bidźapur
  • (mieliśmy tam być, ale brak biletów dał nam okazję zobaczyć Solapur z pielgrzymką do świątyń nad rzeką Bhimą ale to już Maharasztra)
  •    

  •    
I co zgodnie z tradycją , na koniec portret dziewczynki? No powiedzcie, czy Indie nie obdarowały mnie uśmiechem?