Anbe Sivam - Miłość jest Bogiem
Reżyseria: Sundar C. ("Rendu")
Scenariusz: Madan, Kamal Hassan
Obsada: Kiran Rathod, Madhavan, Kamal Hassan, Nasser, Santhana Bharati
Muzyka: Vidyasagar ("Gramophone")
Zdjęcia: Arthur Wilson
Premiera: 2003
Język: tamilski
Tytuł: Miłość bogiem
Oceny: IMDb 8.2/10, Tamanna 8/10
Bhubaneswar w Orissie. Na lotnisku krzyżują się drogi dwóch mężczyzn - Naalasivam (Kamal Hassan) i Anbarasu (Madhovan) nie mogąc z powodu złej pogody odlecieć do Chennai ruszają razem w drogę. Denerwując siebie, bawiąc, poruszając w dyskusjach, opowiadając sobie historię swego życia...
To chyba pierwszy film tamilski, jaki tu opisuję (choć są, oczywiście, opisy Zahry). Zajętej filmami w języku hindi umyka mi rzeczywistość filmów tamilskich, telugu, malajalam, bengalskich. O innych nie mówiąc. A szkoda. Widać to choćby po tym filmie. Wróciłam do niego, by móc się z nim podzielić.
W tej historii wiecznego bojownika o sprawiedliwość społeczną dla tych, których najłatwiej skrzywdzić, których najtrudniej bronić – najbiedniejszych
– padają słowa „Dla wierzących Bóg jest miłością, dla niewierzących Miłość jest bogiem”. Słowa, które przed każdym z nas stawiają pytanie o naszą postawę do świata. Co nas z nim łączy? Miłość i wdzięczność, czy raczej podejrzliwość i pretensje? W historii Anberasu i Nalli pokazano przemianę dokonaną w sercu jednego z nich. Pod wpływem tego drugiego. Trzeba nam czasem takiego spotkania w deszczu, zatrzymania się w drodze, wypadnięcia z rutyny codziennych przyzwyczajeń, by z kogoś podejrzliwego, szukającego zabezpieczenia w pieniądzu, oceniającego innych po pozorach stać się kimś, kto gotów jest oddać krew dla obcej osoby, opłakać śmierć kogoś nieznanego mu, zobaczyć brata w kimś jeszcze niedawno wyśmiewanym.
„Anbe Sivam” to pieśń drogi. Jeśli nie przebiega ona wg reguł „kupił bilet i szczęśliwie dojechał”, jeśli po drodze trafiamy na zalane powodzią dworce Bhubaneswaru w Orissie, wykolejony pociąg, brak łączności, niepewność, spotkania z obcymi ludźmi, przy których uczymy się rozpoznawać, komu możemy zaufać, a wobec kogo warto być czujnym, to poznajemy swoje serce i stajemy przed możliwością odnowienia swego umysłu. Jak w „Prostej historii” Lyncha.
W historii tej przeglądają się też jak w lustrze Indie z ich problemami – strach przed terrorystami, którego echem jest już rozpoczynająca film scena na lotnisku, wszelkie bolączki z wpływem natury na komunikację, na łączność, walki o odszkodowania za ziemie utracone w wyniku budowy tamy, za śmierć w klęskach żywiołowych, walki o równość społeczną także z pomocą teatru ulicy (jak w „Halla Bol!”).
Komuniści z obrazami Lenina i Marksa na ścianach biur, organizatorzy strajków, ustawa o płacy minimalnej, sierp i młot nad wizerunkiem Sziwy. Nie znamy tego z zazwyczaj oglądanych filmów, a przecież wiadomo, że Indie mają aż dwie partie komunistyczne i możemy też poczytać, jak duży wpływ mają komuniści w takich stanach np jak Bengal czy Kerala. Nam komunizm kojarzy się często z sowieckimi łagrami i SB-cją, ale tu objawia się on pod postacią Nalli, wspaniale zagranego w jakby podwójnej roli przez Kamala Hassana („Hey Ram”).
Jego Nalla to pasjonat życia, przedkładający czyjeś potrzeby nad własny interes, twórczy malarz, zakochany mężczyzna, człowiek pełen współczucia i wrażliwości. Lubię jego poczucie humoru, jego filozofię zgodnie z którą widzi on Boga w człowieku, który okazuje innym współczucie, który chce zabić, a zamiast tego prosi o wybaczenie. Cudna postać! Ktoś, kto kocha, aż po poświęcenie siebie, kto potrafi w głodzie prawdy skonfrontować nas z fałszywym wyobrażeniem o sobie („jak niewolnik czekasz na kości rzucone przez korporacje, której najemnikiem jesteś” mówi do towarzysza podróży).
W filmie opowieść w opowieści, a w nich mimo wiecznego motywu miłości sprzeciwiającej się woli rodzica i konfliktu bogaci-biedni bardzo prawdziwe postacie bohaterów. Nie tylko oponenta głównego bohatera Nalii, granego bardzo wiarygodnie przez Madhovana („Guru”, „Lesa Lesa”) - Arasa, który nawet tonąc woła o pomoc po angielsku a nie tamilsku i chciałby „sterować światem jak pilotem”
Naiwnego, zabawnego, dorastającego do zrozumienia, rozpoznania, gdzie dobro, gdzie zło, do postawienia sobie pytań. Dobrze mi się też oglądało zakochaną w Nalii towarzyszkę walki (Uma Riyaz), czy ojca Bali (granego przez lubianego przez mnie Nassera).
Najmniejsze wrażenie zrobiła na mnie Bala (Kiran Rathod). Obrazom jej miłości z Nalią towarzyszą słowa piosenki śpiewanej w pięknym, miękkim tamilskim języku: „Gdzie jest miłość w ciele kobiety? W oczach, które szukają, w miejscu, którego mężczyzna jeszcze nie dotykał”. Rosnącemu gniewowi pokrzywdzonych i odwadze przeciwstawienia się towarzyszy piosenka o słowach „nawet jeśli fala chce odpocząć, brzeg jej nie pozwoli, nawet jeśli uciekasz i schowasz się, twoje życie cię nie opuści”. Tłem śmierci w tej historii stają się słowa powracającej piosenki „Jeśli serce jest tylko częścią ciała, strawi je ogień, ale jeśli jest narzędziem miłości, wygra ze śmiercią. Anbe Sivam – Miłość Bogiem”. Sam bohater przyjmuje bardzo bliską mi postawę bycia narzędziem wg mnie w rękach Boga, wg niego losu i ludzi. Za cenę swego osobistego szczęścia pomagając poprawić los wielu biedaków mówi o sobie "Po wbiciu gwoździa młotek trzeba odłożyć"
Aktora Sundara C znam jako reżysera z "Rendu". Tu mile mnie zaskoczył, być może także dzięki scenariuszowi Kamala Hassana. W "Anbe Siwam" bawi i wzrusza stawiając ważkie pytania.I nawet jeśli mamy tu propagandowe kawałki, pewną naiwność walki z bogatymi o prawa biednych i idee gorliwie przekazywane, to warto to zobaczyć. To film nie tylko dla tych, co lubią dyskusje społeczno- filozoficzne.
Z muzyki Vidyasagara najbardziej zapamiętałam tytułową piosenkę, a operatora Arthura Wilsona podziwiałam w pełnych realizmu scenach katastrof i powodzi na ulicach Bhubaneswaru. Cieszyły mnie też dialogi (dzięki, elfkaa:)
W przeciwieństwie do większości indyjskich filmów "Anbe Siwam" głosi ateizm, ale jak pięknie go głosi, jako miłość człowieka do człowieka!
P.S. Przecież nie możecie przepuścić sceny, gdy Kamal Hassan z pomocą parasolki zwycięża armię wrogów, a Madhavanowi wypada przytaknąć, gdy mówi "Komu wierzyć? Ludzie stali się kanibalami. Sam czasem czuję się głodny" :)
No i jest jeszcze pies! W jakich jeszcze indyjskich filmach mamy psa? Mają tam w ogóle psy w filmach?! Żaden mi nie przychodzi do głowy. Pocieszam się, że ci którzy zapominają nie mają takiej złej pamięci, tylko takie dobre zapominanie:) Zgadzasz się ze mną, Zahro?
Ele Machhi Machhi
Poovaasam Purappadum
Mouname Paarvaiyaai
Naattukoru Seidhi
(śpiewa) Kamal Hassan