Sloneczniki

Mounam Pesiyadhe

Reżyseria:     Ameer Sultan (debiut)
Scenariusz:   Ameer Sultan ("Raam", "Paruthiveeran")
Muzyka:        Yuvan Shankar Raja (i playback)
Obsada:        Surya Sivakumar, Trisha Krishnan,
                    Nandha (debiut), Maha (debiut), Laila

Zdjęcia:        Ramji
Tytuł:            Powiedziane cicho
Język:           tamilski
Premiera:      2002
Oceny:          IMDb 7.6/10, Tamanna 6/10

 

Kannan (Nandha) kocha Mahę (Maha),

 

chociaż rodzina zaaranżowała jego małżeństwo z Sandhyą (Trisha), która z kolei kocha jeszcze kogoś innego. Kim jest ten tajemniczy nieznajomy? Czyżby to Gutanam (Surya), który nie znosi nawet wzmianki na temat miłości, unikając zakochania się jak ognia?...

To nie pierwszy film o związkofobie, kimś, kto broni się przed miłością.  Żyjemy w czasie kontaktów, komunikacji, ale niekoniecznie relacji. Z tymi coraz trudniej, przynajmniej z ich głębią i trwałością. Czemu nasz bohater tak wzbrania się przed miłością? Żadnym trudnym dzieciństwem i wczesnym odrzuceniem go tu nie obarczono. Może po prostu lepiej sobie radzi z wyrzucaniem ludzi przez okna niż z uczuciem miłości. Toteż powtarzający się motyw tego filmu to szyba rozpryskiwana pod wpływem uderzenia w nią ciałem człowieka.

Po ten film sięgnęłam skuszona obrazami Tamil Nadu, by po powrocie z Kerali pooddychać jeszcze atmosferą południa, posłuchać jakiegoś drawidyjskiego języka, także w piosenkach. Historia nie była ważna, raczej oglądałam szczególiki:  metalowe pojemniki z jedzeniem przygotowywane przez żonę dla męża do pracy, śmiałość pokazania pieszczoty rąk i stóp, żenującą scenę walki głównego bohatera z nieobyczajnością przytulania się pary na ulicy, motyw zwycięstwa wartości rodziny nad indywidualnymi wyborami, konieczność poświęcenia swojej miłości na rzecz rodziców, którym winni jesteśmy wdzięczność za wychowanie. Ten motyw wyprowadzono z zabawnej sceny porwania na weselu, która przeradza się w dyskusję i przekonywanie młodych do uznania woli rodziców. I to wszytko obok głównego wątku - cała historia jest  czekaniem na moment,  kiedy szorstki macho skruszeje poddając się miłości.

Wzruszający w zachwycie wyrażonym tańcem, wchodzący w ból odrzucenia.     Gouthama  przekonująco gra  Surya, którego znam z „Kaaka Kaaka”, "Ghajini" i świetnego "Pithamagana". Na początku prezentuje się on nam mrocznie w piosence, w której za Hiobem śpiewa, że nic nie przynosimy na tę ziemię rodząc się, i nic nie zabierzemy odchodząc, przypominając nam pobożnie, że w naszym biegu za grzesznym luksusem zapominamy o czekającym nas kiedyś po śmierci sądzie Boga. Namawia nas do refleksji nad  rozliczeniem z dobra i zła, do których się przyczyniliśmy.  Z czasem zacznie  bardziej wychwalać urodę życia.

W filmie uwagi o tym, że Indie próbują wyrastać z czasów horoskopów, w których  bardziej liczono się z wolą astrologa niż młodych poślubianych sobie ludzi.

Ze szczególików zwróciłam uwagę, że TV w pewnym momencie mowa  o przemocy w Ahmadabadzie (2002 r - pogrom muzułmanów w Gudżaracie). Ucieszył mnie widok Hampi jako tła piosenki,podczas której bohater odkrywa swoją miłość.

 


 Jeszcze miesiąc temu to ja krążyłam wśród tych ruin miasta, korytarzami kolumn, między rozrzuconymi wśród traw wielkimi głazami. Teraz widziałam w tym miejscu tańczących bohaterów.

Bardzo lubię, gdy jako tło swoich piosenek wybierają jakieś miejsce w Indiach, ale rozumiem, że ich bawi egzotyka Szwajcarii.

Po co oglądać ten film? Dla kreacji Suryi? Choć zobaczycie w nim też krzywy, trochę zaczepno-nadąsany uśmiech Trishy ("Sainikudu, "Athadu", "Paurnami", "Nuvvostanante Nenoddantana") i rozmemłanie Laili. Plus dwóch debiutantów Mahę i Nandhę.

Koniec filmu fatalny. Ani historia, ani charakter postaci nie przygotowały nas na taki obrót spraw. Nie podobał mi się.

Ale nawet jeśli filmu nie można potraktować poważnie i już po dwóch dniach nie wiadomo o czym był (chociaż nie, niektóre sceny zapamiętam!), Suryę można zobaczyć, nawet w scenach „ja jestem macho, niech to zobaczą”,  gdy przedłużając spojrzenie spod wpół przymkniętych powiek powoli zapala papierosa, jak też gdy smęci lub cieszy się.  O ile się go lubi...