Sloneczniki

Arirang - samoudręczenie

Reżyseria:    Kim-ki Duk (Wyspa", "Pusty dom", "Wiosna, lato,
                   jesień, zima i wiosna", "Samarytanka", "Oddech",
                   "Time")
Scenariusz:  Kim-ki Duk

Produkcja:   Kim-ki Duk (Południowa Korea)
Zdjęcia:       Kim-ki Duk
Obsada:       Kim-ki Duk
Nagrody:     1 (w Cannes -Un Certain Regard Award)
Gatunek:     osobisty dramat dokumentalny
Język:         koreański
Premiera:    2011
Ocena:          IMDb 6.7/10

 
  

To kolejny film z Festiwalu Nowych Horyzontów. Po "Poezji" mój drugi koreański. Jakie wrażenie na mnie sprawił? Może napiszę to, co na gorąco powiedziałam o nim do A. (dzięki za wyciągniecie mnie w te mroźne dni z domowego ciepełka:)
Na początku seansu  myślałam, że wyjdę z kina. No bo, pomyślcie. Jakiś skośnooki facet je, śpi (w namiocie rozbitym w prymitywnym domku), defekuje pod drzewkiem, karmi kota, znowu je, śpi, je (a ja głodna od rana, gotowa podjeść choćby z miski kota). I popija. W milczeniu. Gdy otwiera usta, by się do nas odezwać, jest jeszcze gorzej. Bredzi po alkoholu powtarzając się. "Ile można mówić o własnej dupie i do tego rozkrojonej", powiedziała J. o pewnym poecie. Gombrowicz to wyraził subtelniej:
Środa: ja. Czwartek: ja, ja. Piątek: ja, ja, ja. Pewnie na tym polega kryzys (nie tylko twórczy). Świat nam się nagle kurczy do rozmiaru skarlałego JA.
Zmęczoną, niedospaną ogarnia mnie senność. Zasypiam, a gdy budzę się, czytam w napisach znane mi już z wcześniejszych scen teksty. Monolog trwa.

  
 
Kiedy zaczęłam się uważnie przysłuchiwać temu, co mówi grający siebie reżyser filmu Kim-ki Duk? Gdzie w tej historii kończy się prawda a zaczyna fikcja? Kiedy dokument staje się dramatem? Kiedy zapis rzeczywistości (czy to zapis rzeczywistości?)  przemienia się w fabułę? Dlaczego bohater wychodząc ze swej skorupy, opuszczając swoją obwieszoną obrazami



 

 i plakatami swych filmów pustelnię nawiązuje relacje z niepokazanymi tu ludźmi poprzez przemoc? Czy dlatego, by przekonać nas do prawdziwości głoszonego credo: dręczeni dręczymy siebie i innych - na tym polega życie.
Tani film - trochę śniegu i reżyser jako jedyny aktor przed własną kamerą. To z włosami związanymi w kitkę,
to z potarganymi.
  
 Samotność.

 

 Pretensjonalna w rozmowie z cieniem, poruszająca w ludowej pieśni koreańskiej o przechodzeniu przez przełęcz życia (Arirang), czy w uważnym patrzeniu na własny płacz na ekranie.
 
 

Czy polecam? Nie, choć ja go zapamiętam i  na pewno zaciekawiły mnie inne filmy Kim-ki Duka.

 

Swoją drogą ten hymn niemocy twórczej, bajka o obnażaniu siebie to  niezła reklama dla innych filmów reżysera.

P.S.
Naprawdę nie było drugiego operatora? - pełna samotność też jest złudzeniem.

Słowa z "Dzienników" Gombrowicza są parafrazą.

thehindu - o filmie, rozmowa z reżyserem