Sloneczniki

Barbarzyńca w Indiach (Ralph Oppenhejm)

Autor: Ralph Oppenhejm

Tytuł: Ein Barbar In Indien

Wydanie: Carl Scuenemann Verlag Bremen

Duński oryginał: „En barbar i Indien”

tłum. na niem: Albrecht Leonhardt

Gatunek: reportaż z podróży

Data wydania: 1955


W uniwersyteckiej dzielnicy Zurichu jest maleńki antykwariat. Książki ułożone jedna na drugiej tworzą między półkami dodatkowe wieże. Na dwóch piętrach. Cudny krajobraz pisanego słowa. Właśnie na drugie piętro biegnę za każdym pobytem w Zurichu do półki na której rzędami ustawione stoją Chiny, Japonia i Indie. To z tamtych półek pochodzi ta książka. Z 29 czarno-białymi zdjęciami autora. Duński Żyd opisuje w niej swoją podróż po Indiach. Przetłumaczona na niemiecki pół wieku później ląduje na polskim blogu:)

Czemu warto ją poznać? Wspaniale podróżować po Indiach z człowiekiem ciekawym ludzi, pełnym współczucia dla nich, ale też widzącym ich krytycznie. Z poczuciem humoru. mamy tu Radżastan z opisem przeżytego przez autora sati, spotkania z ludźmi w świątyniach Konaraku i Puri. Kalkutę, dokładny opis pudźy na Diwali w Delhi,skamieniałą miłość w Taj Mahal.

Dla mnie ciekawy był też czas podróży - 1955 rok. Zaledwie 8 lat po wyzwoleniu sie Indii spod panowania Brytyjczyków. Na ile są już samorządne? Na ile udręczone jeszcze echem okrucieństw Podziału, rzezi hindusko-muzułmańskich?

Tak dalece mnie to zaciekawiło, ze opisałam to aż za dokładnie, licząc się z tym, że książki chyba nie przetłumaczono na polski.

Jej autor pomaga nam pojąc Indie odnosząc je do naszego rozumienia świata, stąd zaskakujące nas przyrównanie hinduskiego lingam do chrześcijańskiego krzyża, kobiety z głowa męża na kolanach oczekującej na podpalenie stosu do Piety z Chrystusem. Różnie przejawia się świętość w naszych kulturach. Autor ma dużo szacunku dla cudzej odmienności.

Dwa miasta - dwa światy

Autor zestawia tu ze sobą dwa miasta. Blisko siebie położone, a jednocześnie dalekie w swej formie : Nowe Delhi i stare Delhi.Nowe zbudowane przez Brytyjczyków, którzy w 1911 przenieśli tu stolicę z Kalkuty, aby zadość się stało powiedzeniu: "Dni dynastii, która ustanawia swoją stolicę w Delhi są policzone". 36 lat potem Indie stały się niezależne od władzy brytyjskiej. Za cenę Podziału kraju, powstania Pakistanu, exodusu milionów i śmierci około miliona ludzi.Dziś Nowe Delhi to majestat parlamentu i pałacu premiera, z których rządy sprawuje się nad 1/6 ludności świata, wielki okrągłe place, szerokie bulwary łuk Gate of India, nietknięte przez Indie pomniki kolonizatorów, połacie zieleni i Connaught Place 


I tuz obok stare Delhi - tłum wąskich uliczkach, wśród rozpadających się domów. I echo przeszłości - Czerwony Fort w skład którego wchodzi Perłowy Meczet (Moti Masjid) Aurangzeba


i pałac Szachdżahana, tak przez niego lubiany, że podpisał to miejsce słowami: "Jeśli gdzieś na świecie jest raj, to tylko tu, tylko tu". Niedaleko fortu - Jama Masjid, największy meczet Indii, z minaretami, które, zgodnie ze słowami autora, jak wskazujące palce pokazują nam drogę do nieba.

W meczecie tym - sandały Mohameda, włos proroka i odcisk jego stopy w granicie. Autor pisze (w 1955) roku, że plac przed meczetem pokryty jest tymczasowymi sklepikami, które w nocy stają się prowizorycznym miejscem snu. Autor nazywa to teatrem życia, na którego scenie na naszych oczach rozgrywa się życie rodziny. Wielu innych śpi po prostu na ulicy z chodnikiem pod głowę. Chandni Chowk. Zawsze pełna życia i zgiełku główna ulica starego Delhi. Można tu spotykać typy ludzkie z całych Indii - islamskich rzemieślników w swoich czapeczkach, Patanów z wąsami, Bengalczyków w dhoti, hinduskich ascetów i kobiety w barwnych sari, burkach, w salwar kamiz. Wśród sprzedawanej biżuterii kolczyki nie tylko do uszu, alei i do nosa, pierścionki nie tylko na ręce, ale i na palce stóp. Obwieszone nimi kobiety dźwigają na ciele swoje zabezpieczenie na ciężkie czasy. Autor pisze, ze w Indiach dumnych ze swej duchowości i lekceważąco wyrażających się o zachodniej pogoni za pieniądzem, materialne zabezpieczenie jest nie mnie ważne, wg niego "dąży się tu do niego z prawie religijnym zapałem" str 14. Wg autora Nowe Delhi uosabia cel do jakiego dążą Indie, stare ich przeszłość.

Za wszelką cenę trzeba córkę wydać za mąż

Siedząc niedaleko Connaught Place w New Delhi w „Indian Coffee House”, z wieloma językami indyjskiej Wieży Babel: (urdu,hindi,pendżabski, bengalski, gudżarati, angielski) w tle, autor obserwuje przejeżdżający orszak ślubny,

którym ze śpiewem, w rytm bębnów narzeczony konno z girlandą kwiatów na szyi jedzie po pannę młodą. Patrząc na jego nie do końca szczęśliwą twarz, autor zastanawia się nad zatruwającym śluby problemem posagu.

W kawiarni spotyka on zaledwie 30-letniego Sundarama,wymęczonego życiem w chemika, który ze swoich wysokich zarobków w farmaceutycznej fabryce musiał wyżywić żonę, troje dzieci, swoich rodziców i sześcioro młodszych rodzeństwa. Znaczenie, jakie Indusi przywiązują do rodziny nie pozwalało mu też odmówić licznym prośbom o wsparcie dalszych i bliższych kuzynów. Mając tego dość, zrezygnował z wysokich zarobków i zatrudnił się na nisko opłacanej pensji urzędnika w ubezpieczeniach.

W rozmowie z innym Indusem dowiedział się o przypadkach wymuszania pieniędzy przez zięcia od rodziny żony. Poprzez szantaż wyrzucenia jej z domu teściów. Mimo otrzymanego uprzednio posagu. Jej rodzice odwiedzając ją nie goszczą nawet w jej domu, płacą za swoje jedzenie. Autor cytuje za kimś z Indusów, że 98% (książka z 1955)małżeństw to kontrakt zawarty przez rodziców młodych. Jego podstawą jest zgodność kast i zabezpieczenie finansowe. Zaopatrzenie córek w posag jest tak wielkim obciążeniem, że kobieta rodząca córki jest w swym małżeństwie zagrożona. Rozmawiający o tym z autorem Ranjee Narayana kiwa głową w sposób, który wg autora oznacza zgodę, ale jednocześnie stwierdzenie, że omawiana sprawa ma tak wiele stron, jak indyjskie bóstwa ramion. Posiadanie synów ma też znaczenie religijne, ale przede wszystkim od córek odstrasza to, że by je wyposażyć rodzina wyprzedaje się z ziemi,domów,wchodzi w długi. Nie wydać jej za mąż oznacza wystawić ojca na społeczną krytykę i córce wystawić opinię kogoś , kto nie jest w stanie spełnić się w roli żony i matki. W 1955 roku, gdy pisano ta książkę nie weszło jeszcze prawo zabraniające posagów. Pieniądze uzyskane z ożenienia synów przeznaczano na posagi dla córek.

W ustalaniu ślubów ogromną rolę odgrywają horoskopy młodych.Los wyznaczony przez gwiazdy w chwili urodzin pannie musi harmonizować z horoskopem jej ewentualnego męża. Pożądana jest tez wykształcenie i ... jasna skóra. Im jaśniejsza cera, tym piękniejsza. Przed ślubem rodzice biorą udział w czymś w rodzaju handlu. Ojciec pana młodego może np oburzyć się, że suma posagu jest niższa niż kwota jaką on wydal na wykształcenie syna w Anglii. Wbrew słowom, że pary są łączone w niebie pokazuje to, że tym, co je łączy lub dzieli jest pieniądz.

Młodzi niewiele mają do powiedzenia. Widzą swego wybranego po zatwierdzeniu kontraktu. Tylko w dużych miastach liberalnie nastawione rodziny zgadzają się na spotkanie przed ślubem. Zazwyczaj jednak o wyborze żony decyduje smak matki i sióstr, o wyborze męża ojca i braci.

Zaopatrzywszy się w betel (orzechy, tabaka, wapno, cukier i kokos zawinięte w liść), żując go rozmówca kontynuował swoją opowieść. Autor zastanawiał się, czy na pewno nasz system dobierania się w pary jest lepszy. A może tysiące lat utrwalany sposób zawierania małżeństwa w oparciu o doświadczenie rodziców miedzy równymi sobie z uwzględnieniem interesu rodziny jest lepszy. W rodzinie rozmówcy tradycyjnie zdecydowano wydać za maż córki, synom na wzór Zachodu pozostawiając wolny wybór.

Wiki

W New Delhi rozmawiając z Indusami autor zastanawia się nad wielopokoleniową rodziną indyjską, aranżowanymi małżeństwami, zależnością młodych od rodziców i problemem posagu.

Taj Mahal

Widok Taj Mahal w starej części Agry, śnieżnobiałej budowli,o której mówią, że powinno się ją oglądać w blasku księżyca, autor przyrównuje do odpowiedzi na dawno w nas obecne pytanie, odnalezienia od dawna szukanego słowa.

Ciemno zielone cyprysy stojąc w ciszy przydają mu melancholii. Zgodnej z ideą tego pałacu śmierci, w którym pośmiertnie uwięziono żonę Szachdżahana Mumtaz – i- Mahal (Ozdobę pałacu). Autor nazywa grobowiec Taj Mahal pożegnalnym wierszem zaklętym w kamień. Pożegnał się nim Szahdżahan z towarzyszącą mu wszędzie, małżonką, matka 14-ga dzieci. Legenda głosi, że nosząc w łonie swoje ostatnie dziecko, córkę Mumtaz usłyszała jej westchnienie.Zaniepokojona powiedziała Szachdżahanowi, że dotąd żadna z kobiet, która usłyszała westchnienie swego dziecka, nie przeżyła jego porodu. Przeczuwając śmierć poprosiła Mogoła o spełnienie dwóch pragnień - nie chciała, aby powtórnie się ożeniwszy zagroził dziedzictwu ich dzieci i pragnęła, aby jej imię przetrwało w niezwykłym grobowcu. Szachdżahan spełnił jej życzenia, mimo tego jednak, że nie spłodził więcej dzieci, urodzeni przez Mumtaz synowie zgodnie z jej obawami stanęli do walki. Mordując swych braci walczyli o koronę.

Dziś to przeszłość, ale imię Mumtaz trwa w Taj Mahal. W ciemnej sali na marmurowych ścianach – roślinne ornamenty.

Goździk z kaneolu,dzwoneczki z lapislazuli, liście figi z berylu. W środku oddzielone marmurową kratą dwa sarkofagi. Sarkofag Mumtaz pokrywa wypisanych po arabsku 99imion Allaha. U jego stóp napis z Koranu: „Ochroń nas przed niewiernymi”. Mimo tych słów wokół Taj Mahalu więcej hindusów niż muzułmanów. To hinduski w barwnych sari z tilakami na czole klękają składając kwiaty i pieniądze u grobu prosząc Mumtaz o pomoc. Hinduizm uświęcając rzeki, drzewa, kamienie, zwierzęta znalazł w swym panteonie czci też miejsce dla Mumtaz, muzułmanki, z narodu,który zaledwie 7 lat temu przelewał w chwili Podziału krew hindusów, sam będąc przez nich zabijany. Ale tutaj duch podziału zamilkł. Na kratach wokół sarkofagu hinduskie dłonie przywiązują czerwone nitki na znak spełnienia życzeń przez muzułmańską Begum. Stojący obok sarkofag Szachdżahana nie ozdobiono żadnymi napisami, bo, jak mówią, jego syn Augrangzeb przejąwszy od niego władzę i uwięziwszy go do śmierci,

w swej ogromnej pobożności nie chciał wykuć słów Allaha w marmurze deptanym kiedyś stopami ludzi.

Ciała małżonków spoczęły w rypcie pod sarkofagami. Tam leży piękna niegdyś muzułmanka spełniająca życzenia hindusek.

Wiki

O legendach związanych z powstaniem Taj Mahal, o uczonych tym grobowcem parze Mumtaz i Szachdżahanie, o czci hindusek wobec grobu muzułmanki.

Rodzina Narayan i sprawiedliwość

W końcu października świętowano Diwali, indyjski Nowy Rok. W drodze do Delhi widać było ostatnie przygotowania przed światem malowanie i bielenie wapnem domów, obkładanie chat nowymi krowimi plackami, wg Indusów posiadających znaczenie antyseptyczne. Autor w przedziale wysłuchuje różnych wersji, wyjaśniających skąd pochodzi święto Diwali.

Wg jednego z Indusów źródłem jego jest epos „Ramajana” opowiadający o potężnym królu Dasaratha,który zamartwiał się brakiem syna i któremu po złożeniu ofiar objawiła się w ogniu postać zapowiadająca narodziny syna. Gdy jasny jak księżyc w pełni Rama doszedł do lat dojrzałych koronowano go na króla. To zdarzenie rzekomo czci się dziś świętem Diwali (nieprawda). Ktoś inny dodał, że to święto jest podziękowaniem bogom za deszcz, bo chociaż monsun niszczy wiele powodziami od niego zależy płodność pól. Wg autora Diwali należąc do najstarszych świat Indii przypomina rzymskie święto podziękowania za plony. Z opowieści Bengalczyka wynikało,że w Bengalu Diwali jest czasem oddzielonych dusz, którym stawia się światło, by mogły odnaleźć drogę. Pierwszego dnia Diwali wspomina się Wisznu, święcąc dzień jego zwycięstwa nad demonem Narakasurą. Znakiem tego jest spalanie podobizny demona.

Kązdy w przedziale miał inne wyjaśnienie Diwali, a autora zdumiewało, że nikt nie upierał się przy swoim -”wszyscy mieli rację, wszystkie płatki współtworzyły kwiat, wszystkie drogi prowadziły doprawdy” (str 30) straciwszy Autor został zaproszony do domu Ranjee Narayana w. Jego ojciec przed włączeniem Lahore do Pakistanu kierował tam bankiem miejskim. Po Podziale uciekł przed rozruchami do Delhi. Całe miasto oświetlono. Na parapetach domów, na stopniach wejść, na płaskich dachach płonęły oliwne lampki. Na Connaught Place fasady domów oświetlono różnokolorowymi żarówkami, wszędzie słychać było strzały rakiet, tłumy ludzi wyległy na ulice.

W domu Narayanów ściany ozdobione były zdjęciami z kalendarzy z wizerunkiem Gandhiego i Nehru. Gospodarz z uszami z miejscem na kolczyki, z oczyma czarno obwiedzionymi surmah węglem przywitał ich proponując betel do żucia lub papierosy. Gościa uhonorował obuwając bose stopy. Syn przyklęknął przy nim zawiązując mu sznurowadła. Widać był, ze w posłuszeństwie gotów jest spełnić każde polecenie ojca. Ojciec żalił się, zew porównaniu z domem w Lahore straconym podczas Podziału brakuje tu miejsca na tak dużą rodzinę: matkę i żonę gospodarza , jego dwóch synów i trzy córki. Jego ubrana w salwar kamiz córka przywitała gościa dotykając w szacunku jego stóp i zakładając mu na szyję wieniec z jaśminu.

Narayan pokazał autorowi sądowe budynki przy Kashmiri Gate.Na bramie sądu umieszczono napis z prośbą o nie stwarzanie urzędnikom sądu pokus poprzez proponowanie im łapówek i odmawianie ich prośbom o łapówki zgłaszając fakt ich zwierzchnikom. Ale oprócz problemu łapówek uciążliwością sądu były latami odkładane procesy, czekanie w aresztach bez wyroku.

Rozmowa stałą się tak emocjonująca, ze autor zaproponował Narayanowi papierosy. Przy okazji dowiedział się, że z szacunku do ojca nie pali on ani nie pije w jego obecności, podobnie jak jego ojciec w obecność swojej matki. Rozmowa o prowadzonym procesie dotyczyła przekupstw urzędników dokonywanych przez obie strony sporu, nadziei na Nehru, który jest jak skała w morzu korupcji, żalu za czasem sprzed uniezależnienia się, gdy panował szacunek przed rządem, o którego czystości moralnej wszyscy byli przekonani. Aktualne problemy zrzucano na czas przejściowy, zaledwie 8lat po odzyskaniu wolności przez Indie. Problemy trwały. Powstałe właśnie antykorupcyjne biuro stało się dla petentów jeszcze jedną kieszenią do napełnienia.

Po dyskusji na temat procesu i korupcji gość przeszedł do pokoju matki gospodarza, najstarszej z rodu. Pokój wypełniony był skrzynkami podpisanymi imionami członków rodziny, k których kryły się ich skarby i tajemnice. Gospodarz przedstawił gościa zapraszając go do Diwali- pudża,modlitwy z okazji święta Diwali. Matka rozżalona utratą domu w Lahore, nie miała nic przeciwko jego obecności, o ile nie jest muzułmaninem. Na ścianie za plecami narysowana była swastyka, znak błogosławieństwa Ganeśa, boga o głowie słonia. Matka gospodarza trzymała przed sobą mosiężną tacę z oliwnymi lampkami i postacią Ganeśa, ulubionego boga Indii, uosobienia mądrości bardzo pomocnego w usuwaniu przeszkód i rozwiązywaniu problemów.

Jego figury można spotkać na skrzyżowaniach, w biurach, sklepach. Do niego zwraca się Indus z modlitwą rozpoczynając jakąś sprawę. Legenda głosi, że ten bóg o ciele człowieka i głowie słonia stworzony został przez małżonkę Shiwy Parwati. Rzekomo z olejku do kąpieli i własnego ciała bogini stworzyła ciasto,uformowawszy z niego postać tchnęła w nią ducha oblewając wodą z Gangesu. Gdy Ganeś pilnując kąpiącej się matki nie dopuścił do niej Sziwy rozgniewany bóg obciął mu głowę. Pragnąc pocieszyć zrozpaczoną Parwati kazał umocować na jego ciele głowę pierwszego nadchodzącego zwierzęcia. Okazał się nim słoń.

Drugą postacią na tacy mosiężnej przeznaczonej do pudży była figura stojącej na lotosie Lakszmi. W dwóch z czterech rąk trzyma ona lotos, w pozostałych srebrne monety. Lakszmi,główna bogini Diwali

jest boginią materia zabezpieczenia. Urodziła się w morzu w praczasach, gdy bogowie wzburzyli mleczny ocean chcąc uzyskać ambrozję. Nagłe pojawienie oszałamiająco pięknej Lakszmi urzekło wszystkich. Zapragnął jej Sziwa, ale otrzymawszy już wcześniej księżyc musiał ustąpić Lakszmi bogu Wisznu. Zrozpaczonego, łykającego truciznę uratowała Parwati, matka Ganeśa.Matka gospodarza zaczęła potrząsając dzwoneczkiem modląc się: „O dzwoń,dzwoneczku, przyzywaj bogów, odpędzaj demony. Dzwoń na cześć bogini Ghanty, symbolizowanej dzwonkiem, ofiarowuje jej pachnącą wodę i ryż”. To mówiąc obsypała dzwonek ziarnkami ryżu spryskanymi olejkiem. Następnie na tace zaczęły spadać rupie – aby Lakszmi pobłogosławiła dom bogactwem. Towarzyszyły temu słowa: „Jedno spojrzenie twoich lotosowych oczu daje mężczyznom żony, dzieci, domy, przyjaciół, urodzaj i dobrobyt. Zdrowie, siłę, władzę, zwycięstwo i szczęście pozyskują ci, do których ty się uśmiechasz. Jesteś matką wszystkich stworzeń , wiecznie przenikasz świat, jesteś siłą Wszechmogącego”. Kolejnym krokiem pudży była rytualna kąpiel - polanie postaci bóstw mlekiem i obsypanie ich płatkami jaśminu. Na końcu przed Ganeśem złożono ofiarę ze słodyczy, która czyni z niego najokrąglejsze z bóstw. Całą rodzina za przykładem gospodarza skłoniła się, uklękła wyrażając część bóstwom. Między wszystkich rozdzielono słodycze: „Osłodź swoje usta, to przynosi szczęście w Nowym Roku” usłyszał autor od matki gospodarza. Po skończonej pudży dzieci wybiegły na balkon, by cieszyć się fajerwerkami rozświetlającymi niebo, hukiem petard Diwali.

Wiki

O różnych legendach związanych z powstaniem święta Diwali,opis pudży Diwali przeżywanej w rodzinie indyjskiej, legendy związane z osobamibóstw Ganeśa i Lakszmi. Problemy indyjskiego sądownictwa i plagi łapówkarstwa.

Święty kocioł czarownic

Benares – miasto nad brzegiem Benaresu, nadzieja umierających i starych. Śmierć tutaj daje całkowitą wolność, wyzwolenie z kręgu wcieleń. Niektórym jednak wystarczy oczyszczenie z grzechów podczas modlitw i kąpieli w rzece, innym oddanie jej swoje ostatnich prochów. Jeszcze inni chcą po prostu zobaczyć święte miejsce nad rzeką - boginią, która spłynęła z nieba na ziemię, by zmywać winy śmiertelników. Już o świcie tłumy ścigają przede wszystkim na Dadswamedh Ghat.

Między nimi brodaty sikh szepczący święte pisma Nanaka, kobiety idącą z tyłu za mężczyzną, świątynne gongi, stuk kopyt świętych krów. Obnażone piersi braminów, na których ramionach święty sznur, owinięte w sari kobiety, asceci z włosami w dredach osłaniający swą nagość świętymi znakami namalowanymi żółcią,czerwienią i bielą, nieszczęsne wdowy, o których przesąd głosi, że z powodów grzechów swego przeszłego życia przyniosły nieszczęście swoim mężom. Ukarane odebraniem barw odzienia, ozdób, będących częścią image'u każdej Induski,włosów. Traktowane z lekceważeniem, odsuwane od życia. Żebrzą tu walcząc o przeżycie. Ostatnia część drogi ku ghatom w szpalerze żebraków, jak wszystkie święte miejsca Indii. Obok stoisk handlu, pod miniaturami świątyń medytujący przed jaskrawymi obrazami bóstw bramini. Dalej trędowaci, kalecy,ślepcy, okaleczone (często specjalnie) dzieci Niewiele osób dawały im pieniądze lub sypało ryż do żebraczych miseczek. Większą uwagę poświęcano przy stoiskach karmionym krowom, Biedacy, jeśli coś otrzymywali to nie z litości, bo przecież na swój los zasłużyli uczynkami w swoim przeszłym życiu. Dawano im raczej chcąc zasłużyć na mokszę, ostateczne wyzwolenie z kręgu życia, połączenie się z absolutem.

Autorowi granitowe stopnie prowadzące do wody przypominają amfiteatr. Poniżej w rzece tłum ludzi podczas rytualnej kąpieli, kobiety w sari darowują rzece ofiary z kwiatów, zanurzając się obejmują świętą matkę – Ganges.Powyżej ze sto świątyń, a nad brzegiem rzeki tłumy, modlą się wpatrzone w słońce: „My, którzy pragniemy codziennego chleba, dziękujemy słońcu za jego dar”. Przeminęli bogowie Grecji i Rzymu,a tu w Benaresie – słońce dalej odbiera cześć.

Obok tych, którzy dbają o duszę ci od troski o ciało -masażyści, kręgarze, fryzjerzy, czyściciele uszu – wszyscy oni proponują swe usługi tu pod gołym niebem.

Autor siedząc obok małej świątynki w której czczono, Shitlę, boginię ospy obserwując wyznawców, którzy zdjąwszy buty uderzeniem w świątynny gong zawiadamiali Boga o swoim przyjściu. W środku znajduje się lingam, męski członek symbolizujący płodność. Tak uobecniono tu Sziwę. Ten znak jest dla hindusów niemniej ważny jak krzyż dla chrześcijan. Wierni zbliżają się , klękają, ofiarowując kwiaty i pieniądze, oblewając lingam wodą z Gangesu lub krowim mlekiem. Modlą się.

Na zewnątrz dotknąwszy mijanych świętych krów pobłogosławione tym dotykiem palce zbliżają do ust. Wokół zapach bydła, kadzideł, olejków. Niszczejące pałace radżów, częściowo zamknięte, opuszczone, podmywane wodami rzeki otaczają tarasy przy wodzie.

Cytat „trochę to potrwało, zanim moje rozpieszczone europejskie kości stały się azjatyckie, by zasnąć na niewygodnym posłaniu”

„miejsce flirtu ze śmiercią, prób pokonania jej”

Wiki

Opis Benaresu, odwiedzających go pielgrzymów, znaczenia tegomiasta nad Gangesem dla hinduizmu, przedstawienie porannych modlitw.

Złote drogi i gorzkie ulice

5 mil oddalone od miasta Sarnath jest odpoczynkiem po zapylonym, głośnym wypełnionym tłumami wiernych Benaresie. Cisza miejsca, w którym Budda przeżywszy oświecenie po raz pierwszy głosił poznane przez siebie prawdy, naukę, której istotą jest,że świat wypełnia cierpienie, iże możemy nie czuć się nim zmiażdżeni przekształcając nasze zmysłowe przywiązania w radość duchową. W Sarnath Budda mówił o czterech prawdach: cierpieniu w życiu,jego przyczynie, możliwości uciszenia go i sposobie, w jaki się to osiąga. Stupy w Sarnath,

wysokie wieże, które kiedyś kryły w sobie relikwie, tego, którego nauka z czasem poszła z Indii na wygnanie. W muzeum ślady odbić Buddy, jego postacie zachowane w brązie i kamieniu. Wśród nich autora poraża postać młodego człowieka na kwiecie lotosu, z zamkniętymi oczyma , z uśmiechem błąkającym się na zmysłowych wargach.

Intensywność z jaką przedstawiono tu Buddę sprawia, że wg autora milczące kamienie mówią. Można usłyszeć jego słowa o szukaniu wyzwolenia w złotym środku. ”Rezygnacja z rozkoszowania się mięsem i rybą albo chodzenie nago, z łysą głową, czy ze splątanymi włosami, noszenie szorstkiego odzienia, brud,ofiarowanie na każdym kroku ofiar bogu ognia – nic z tego nie oczyszcza człowieka zniewolonego złudzeniem. Czytanie „Wed”, ofiary składane kapłanom i bogom... nic z tego nie oczyszcza człowieka zniewolonego złudzeniem. Pozwólcie, abym nauczał was drogi równie dalekiej od obu skrajności. Cierpienie wytrąca z równowagi człowieka pobożnego, napełnia go chorymi myślami. ... Kto ustępuje swoim zmysłom, staje się niewolnikiem swoich namiętności.... Ale nie ma nic złego w podtrzymywaniu potrzeb ciała,.. bo w słabym ciele nie utrzymamy siły i jasności myśli. Kwiat lotosu stoi otoczony wodą, ale woda nie dotyka jego korony”. W Sarnath do dziś można usłyszeć słowa Buddy: „nie nazywam brahmanem człowieka ze względu na jego pochodzenie, lecz człowieka biednego, ale uwolnionego z pętających go więzów nazwę brahmanem”.

Kalkuta

Autor z dworca Howrah korzystając z pomocy kulisów w czerwonych koszulach i turbanach przejeżdża przez stalową serpentynę mostu na rzece Howgli słuchając miasta szumiącego jak pszczeli ul. Oszukany krąży taksówką po mieście. Ratunku szuka u pary w okularach licząc, że są one znakiem znajomości angielskiego. Oburzeni wykorzystywaniem naiwności cudzoziemca zagadnięci zaczynają się kłócić z szoferem. Tłum wokół nich rośnie. Padają wyzwiska: „Oby twój ojciec pocił się w piekle!” , „To samo powiedziałbym o twoim, gdyby twoja matka wiedziała, kto spośród 100kochanków nim jest!”, „Kochanku twojej siostry, oby ci twarz sczerniała!”Autorowi ledwie udaje się wymknąć z kręgu wzburzonego tłumu.

Krwawo ociekająca wyplutym betelem Kalkuta. Z krwią zwierząt płynącą na Kalighacie, świątyni bogini Kali,

 

od której wzięło nazwę miasto.Kali, ulubienica Bengalu, jedno z wcieleń małżonki Sziwy, bogini zniszczenia,choroby i śmierci. Czerwień wystawionego z ust języka na tle czerni twarzy.Czerwień dłoni. Naga postać ozdobiona na szyi girlandą ludzkich czaszek depcząca ciało małżonka Sziwy. Legenda głosi, ze pewnego dnia Kali ogarnął tak dziki taniec, że jej stopy gotowe były rozdeptać świat. W jego obronie rzucił się do jej stóp sam Sziwa. Tylko krew na chwilę ucisza wzburzenie dzikiej bogini. Autor głosi, że wcześniej ofiarowano jej nie krew kóz, ale krew ludzi.Na dziedzińcu świątyni obmyte kozy, namaszczone woda z Gangesu meczą w przerażeniu poddawane rytualnemu ubojowi przez obnażonych do połowy braminów. Zakrzywiony nóż przecinana pół ich głowy, świątynny gong zagłusza jęki kóz i żarliwe westchnienia wiernych. Powyżej na dachach czekaj sepy i kruki.

Z boku świątyni stoi drzewo asoki. Obwieszone kamieniami umocowanymi na długich kobiecych włosach -znak modlitwy, błagania świętego drzewa o pomoc zanoszonego tu przez bezpłodne kobiety. W pobliżu żarliwie modlące się o syna świeżo poślubione kobiety ze znakiem małżeństwa między oczyma.

Centrum miasta stanowi ulica Chowringhee z Majdanem,ogromnym obszarem parku., sklepami, restauracjami, księgarniami (chociażnajwiększa wyprzedaż książek znajduje się na College Street przy uniwersytecie). Ulica pełna ruchu,hałasu tramwai, aut, spokoju ludzi, jakby wiara w reinkarnację zmniejszała wg autora ich lęk przed śmiercią. W tym chaosie stuk mosiądzu na kulisach ciągnących riksze. Widok ludzi-koni często ciągnących w rikszy całą rodzinę wydał się autorowi w Kalkucie najsmutniejszy, bardziej przygnębiający niż obrazy pełzających nawet okaleczonych żebraków. I paradoks- nie korzystając z nich odbieramy chleb całym rodzinom żyjącym ze zdyszanego biegu ojca.

O zmierzchu szept na ulicach Kalkuty – propozycje dziewczyn z różnych rejonów Indii, świątynnych prostytutek, chłopców. Wokół wg autora pozbawiona smaku pseudogrecka, wiktoriańsko-gotycka, zniszczona , poczerniała architektura - echo czasu brytyjskiego panowania, czasu, gdy Kalkuta była stolicą.

Dzisiejsza (z 1955 roku) Kalkuta rośnie od uchodźców z Bengalu w połowie włączonego do Wschodniego Pakistanu), migrantów ze wsi zrujnowanych posagiem, długami, wypędzonych z ziemi. „Ich domem staje się chodnik” (69 str) Mieszkańcy Kalkuty przyzwyczaili się do ich widoku, ale na przyjezdnych wywierają tak duże wrażenie, że czują wstyd kładąc się spać w czystej pościeli. Hotelu.

W śladzie po kolach wozu Jagganatha

Urodzony nad morzem w Danii autor mówi, że po tęsknocie za górami, gdy już je się osiągnie, powraca tęsknota za morzem, miejscem pochodzenia. Morze odnalazł teraz w Puri nad Zatoka Bengalską. Duszą Puri jest świątynia Jagganatha.

Pana Uniwersum. Ku jej białej pagodzie ściągają pielgrzymi z całych Indii. Uznając miejsce za równie święte jak Rameswaram w południowych Indiach, Benares nad Gangesem, czy himalajska grota Armanath z cudownym lingam z lodu. Baradand,drogę prowadząca do ogromnej świątyni wypełniają tłumy ludzi wędrujących wśród kramów z brzydkimi figurami Jagganatha

i jego rodzeństwa, korzeniami,uzdalniającymi do miłości ziołami, lekami, kadzidełkami i słodyczami. Krzyk żebraków pod murami otaczającymi świątynię, kamienne lwy pilnujące, by jej próg przekraczali tylko wierzący hindusi. Porzucone ogromne koła wozu Jagganatha, na którym co roku drewniane figury Jagganatha i jego rodzeństwa przewożone są w pochodzie. Za błogosławieństwo uchodzi posiadanie kawałka z tego wozu wsławionego od setek lat nawet w Europie budzącymi grozę obrazami wozy jadącego po ciałach ludzi. Zgodnie z tradycją śmierć pod kołami wozu Jagganatha jest łaską. Wielu chcąc jej zaznać rzucało się pod jego koła. Czas ciał miażdżonych pod kołem Pana Uniwersum przeminął.

Dziś (a to dziś,w książce to 1955 rok) autor z dachu Archiwum o bok świątyni może obejrzeć miejsce, do którego nie wolno wchodzić nie hindusom. Tam spotkał Indusa oburzającego się na kapłanów wykorzystujących naiwność ludzi, pasących się na ich ofiarach. Z serdecznością patrzy on jednak na „dewadasi”, świątynne prostytutki,które przed wymytymi i ubranymi do snu bóstwami tańcząc śpiewają. Skądpochodzą. Dziedziczą swój zawód po matkach. Niektóre z nich zostały obiecanebogom jeszcze przed narodzeniem w zamian za zdrowie starszego rodzeństwa. Mimo nacisku Gandhiego i bardziej postępowych kręgów na bardziej konserwatywnych igłębiej wierzącym południu Indii instytucja dewadasi trwa nadal.

W archiwum przyświątynnym autor podziwia na palmowych liście sanskrycie i piśmie orissi spisane stare teksty, pięknie malowane miniatury i w kości słoniowej wyrzeźbione postaci bogów w tym Ganeśa i tańczącego Sziwę. Pilnujący ich człowiek pojawia się wieczorem u autora w hotelu narzekając na chorą żonę, która nie może mu już dać syna, na konieczność wykształcenia adoptowanego chłopca,którego obecność w życiu głęboko wierzącego hindusa konieczna jest ze względu na synowski obowiązek udziału w pogrzebie ojca umożliwiający wyzwolenie duszy umarłego. Człowiek ten skarży się na konieczność wydania za mąż 13-letniej córki, zapewnienia jej w posagu tysięcy rupii i roweru. Narzekania te są wprowadzeniem do nagłej propozycji odkupienia od niego części chronionych przez niego starych zbiorów przyświątynnego archiwum. Zasmucony odmową bramin z tilakiem między oczyma, ze znakami Wisznu na czole idzie poszukać zainteresowanych wywozem zbiorów Amerykanów.

Sztuka miłości

10 mil od Puri niedaleko zatoki bengalskiej znajduje się najpiękniejsza świątynia Orisy, poświęcona słońcu Konarak. Świątynię wybudowano w kształcie wozu o 12 rzeźbionych kołach symbolizujących miesiące.

Wóz ten ciągnie siedem ognistych rumaków oznaczających dni tygodnia. Świątynię otacza cisza. Dopiero zbliżywszy się do Czarnej Pagody czujemy pełną życia obecność kamiennych bogów, bogiń, mężczyzn i kobiet splecionych w miłośnym uścisku,próbujących wszystkiego, co możliwe, by osiągnąć bliskość i rozkosz spełnienia.Podobnie jak postacie ludzkie stające się boskimi i boskie ludzkimi można tu zobaczyć tez głoszące pochwałę życia słonie, krowy, konie. Ten kamienny hymn na cześć płodności, mnożenia się życia wskazuje na to, że twórcy rzeźb najpewniej znali „Kamasutrę”, najstarszy na świecie podręcznik seksu napisany przez Vatsyayana, żyjącego w pełnym celibacie bhramacharina. Znając trzy klasyczne cele życia: Drahmę (religię), Arthę (zabezpieczenie materialnego dobrobytu) i Kamę (rozkosz zmysłów) zajął się on ta ostatnią. Mimo, że „Kamasutra” pisana zmyślą o mężczyznach liczy sobie z 15 stuleci nadal aktualna pozostaje jej idea, wezwanie mężczyzn do tego, by w spełnieniu miłosnym nie szukali zaspokojenia własnej żądzy,

ale starali się zaspokoić pragnienia kobiety. Kończąc swoje wywody autor pisze, że nie każda z opisanych technik musi być zastosowana, podobnie jak mięso psie zachwalane przez medyków ze względu na smak i przyswajalność naszych żołądków nie musi być przez nas jedzone.

Dlaczego na murach Czarnej Pagody przedstawiono w rzeźbach tak niepohamowaną sztukę miłości? Autor zastanawia się, czynie zawdzięczamy tego reformatorowi hinduizmu Shankaramowi, który chcąc zwalczyć nadzieję na równość, jaką ludzie niskich kast widzieli w rozszerzającym się buddyzmie, zdecydował się ożywić pradawną indyjska cześć dla płodności. Shiva czczony pod postacią lingam zyskał na popularności.

W Puranach przedstawiono mity wyjaśniające ten szczególny kult. Jeden z nich mówi o kłótni dwóch z hinduskiej Trimurti stworzyciela Brahmy i podtrzymującego Wisznu o to, kto z nich najważniejszy.Trzeci z trójcy Sziwa,

niszczyciel zajął w tym sporze stanowisko objawiając się im w postaci lśniącego lingam, ognistej kolumny bez początku i końca. Wisznu próbował dotrzeć do jej końca spadając w dół, Brahma wzlatując w górę. Tysiące lat spadania i wzlatywania nie dały efektu. Lingam Sziwy nie miał końca ani początku.

Inna z legend głosi, ze Shiwa straciwszy swą ukochaną żonę sati z bólu zapomniawszy o głodzie biegł przez świat coraz bardziej zarośnięty i zaniedbany. Gdy w pewnym lesie zapytany o przyczynę swej rozpaczy opowiedział o stracie Sati, wzbudził śmiech kobiety nie wierzącej, ze ktoś tak odstręczający mógłby mieć żoną.Rozgniewany Shiwa zhańbił kobietę i stąd przeklęty przez jej męża zaczął być czczony pod postacią lingi, która miała swój udział w uczynionym źle.

A może rzeźby miały tylko przyciągnąć uwagę odwiedzających do świątynnych kurtyzan albo pokazać różnorodność materialnego, zmysłowego świata w kontraście do surowego wnętrza świątyni symbolizującego życie duchowe?

Takie widzenie wiąże się jednak z ograniczeniami zachodniego spojrzenia oddzielającego zmysłowy, materialny świata od duchowego. W Indiach jest to splecione ze sobą.

W starych świątyniach widać, jak bogowie w akcie łączenia się ze sobą stwarzają świat. My ze swojej strony możemy ich uszczęśliwiać zachowując się podobnie.

Obecnie pod wpływem panowania brytyjskiego zastąpiono tę postawę purytanizmem. Świadczy o tym rozmowa autora z Bengalczykiem, który wstydził się przed cudzoziemcem świątyni obawiając się, co sobie obcy o Indiach pomyślą oglądając Konarak. Bał się też pytań swoich córek.

Przy świątyni autor spotkał sadhu, który prosząc go o datek przekonywał, że bóg słońca w Konarak daje mu tu siły leczyć trąd. Wiąże się z tym legenda o Krisznie, wcieleniu Wisznu,

który miał syna Szambę, szczególnej urody, ale urażony przez niego pozbawił go urody i poraził trądem.Ubłagał jednak ojca o miłosierdzie. Kriszna doradził mu 12-letnią pokutę i błaganie boga słońca o uwolnienie z trądu. Gdy tak się stało, wdzięczny syn postawił bogu słońca świątynię Konarak.

Podziw budzi, ze rzeźby Konaraku mimo że stworzone przez tysiące ludzi o różnych charakterach stwarzają wrażenie harmonii, porywają swoją witalnością i intensywnością uczuć.

Studium w czerni i bieli

Dworzec w Puri. Niektórzy obozują tu cała noc, by mieć miejsce w pociągu. Kobiety przy ogniskach pieką chapati. Zapach oleju, bidri,kadzidła, pieczonego grochu, gotowanej soczewicy. Krążą sprzedawcy betelu,słodyczy. Autor jedzie w przedziale z Anglo-Indusami, którzy po odejściu Brytyjczyków pozostali w kraju, z którego mieszkańcami się nie utożsamiają. Z przekąsem komentują brak dyscypliny u tubylców, gdy pociąg nagle hamuje, bo kilku z nich używając hamulca , wysiadło w pospiechu. Za oknem widać było pola w zielone-brązowej szachownicy, dowodzącej rozdrobnienia ziemi. Czasem wśród nich stał samotnie drzewo, być może uznane za święte. Zdarzały się ogromne baniany, symboliczne drzewo Indii, wg niektórych zamieszkałe przez złe duchy, wg innych ze swoimi gałęziami wrastając w ziemię tworzącymi kolejne złączone ze sobą drzewa były one uosobieniem wieczności życia.

Innym świętym drzewem drzewem jest figowiec pagodowy,

pod którym Gaudama doznawszy oświecenia sławę zyskał pod imieniem Budda. Początkowo uznany przez braminów za heretyka z czasem określony jako reinkarnacja Wisznu.

Drzewo samo w sobie uświęcone może być też z racji tego, że w Indiach szuka się wciąż cienia a także dlatego, że zgodnie z wiarą hindusów może być ono wcieleniem kogoś bliskiego.

Z okna pociągu autor widział mijane stawy i rzeki wypełnione ludźmi i zwierzętami – poranne obmycie się. Czyszczenie zębów gałązką miodli.

Pociąg mijał biedne, kryte strzecha wioski wypełnione chłopami, których susza, powodzie, wyzysk właścicieli ziemskich, lichwiarze,tak umęczyli, że znosi on ze stoickim spokojem wszystko. Także ubóstwo pożywienia nie daje sił do buntu. Jak pisze autor, klimat jak wampir wysysa z indyjskiego chłopa wszystko, co mogło by uczynić z niego rebelianta. Filozofia Wed też sprzyja pełnej rezygnacji i pokory postawie do życia. Życie widziane jak podróż do innej wioski, po drodze cieszymy się nocą wypoczynku. Po przebudzeniu wędrujemy dalej. Taką noc jest dla nas ojciec, matka, żona,dobrobyt. Wg Wed mądrością jest nie przywiązywać się do niczego i nikogo na zawsze.

Do przedziału wsiadło jadące na wesele krewnego małżeństwo Indusów. Ona wzbudził lekceważące rozbawienie w Anglo-Indusach siadając do rozmowy boso, w pozycji lotosu. Ona zaczęła opowiadać o swej pracy. Zbiera po wioskach dane statystyczne o chłopach zakładając, że przyszłość Indii leży na wsi, i że warto poznać ich potrzeby, by przemienić kraj. Mimo analfabetyzmu umieją oni z wędrówki białych mrówek po pniu przewidzieć nadchodzący deszcz, z drżenia traw zbliżającą się burzę. Nieobeznani z kalendarzem wiek swój ustalają wg powodzi, głodu, przyjazdu Gandhiego.

Ramalingam zaczął skarżyć się, że Brytyjczycy zniszczyli samorządność wiejską. Chcąc zapewnić sobie dochody uczynili poborców podatków właścicielami dóbr. Stopniowo chłopi indyjscy przemienili się w pracujących za dniówkę najemników. Anglo-Indusi zaprotestowali przekonując, że bez Brytyjczyków Indie zniszczyłyby wojny domowe. Ramalingam cytując przysłowie „Żaden z pięciu palców dłoni nie jest taki sam”, upierał się, że brytyjskie panowanie zniszczyło ludność wiejską. Po pełnym urazy wyjściu Anglo -Indusów zaczął on komentowac dziwną kastę Anglo-Indusów, nieuznanych za swoich ani przez Anglików, ani przez Indusów, próbujących na siłę być Anglikami, wynoszących się ponad Indusów. Ich siostra broniła ich ukazując w jak trudnej sytuacji się znajdują i zapewniając, ze Indie z czasem wchłoną ich, jak uczyniły to z innymi obcymi przybyszami.

Poruszony Ramalingam żalił się na Brytyjczyków, z którymi Indusom po własnym kraju nie wolno było jeździć w tym samym przedziale. Oburzał się, że odeszli obciążając Indie Podziałem i powstaniem Pakistanu. Uznał to za jeszcze jedno dzieło ich systemu „dziel i rządź”. Miał pretensje do Mahatmy, że chciał świat przemocy pokonać postami. Zastanawiał się nad chrześcijańską postawą, „jeśli ktoś uderzy cię w policzek, nastaw drugi, ale co jeśli i w drugi dostaniesz?”. Mówił wzburzony o milionach hindusów wypędzonych ze swoich domów, zamordowanych. Jego siostra przypominała mu, że to samo spotkało muzułmanów w Indiach.

W miarę jazdy krajobraz stawał się coraz bardziej południowy, kolory stawały się jaśniejsze, rośliny bardziej okazałe, bujniejsze, a wiatr gorący. Przekroczono, jak mówi autor, granicę butów. Pojawiające się w pociągu osoby były boso, przeważnie biało ubrane, kobiety z kwiatami hibiskusa we włosach, mężczyźni z włosami upiętymi na karku. Coraz więcej ludzi o ciemniejszej skórze, coraz wyraźniej widoczna była drawidyjskość Indii. Wg autora z koloru skóry można było odczytać historię ludów, które tysiąclecia temu przez aryjskich jasnoskórych najeźdźców zepchnięte zostały na południe.

Autor zachwycił się parą drawidyjskiej urodzie, ale Indus, zlekceważeniem zobaczył w nich przede wszystkim czarnych. Autor ze smutkiem pomyślał, że człowiek, który oskarża Anglików o uprzedzenia ze względu na kolor skóry, sam dzieli idąc za głęboko zakorzeniona tradycja, zgodnie z którą świat Indii podzielono na warny, kasty. Wg koloru.

Tranquebar

Autor wędruje po położonym niedaleko Madrasu, na koromandelskim wybrzeżu niszczejącym miasteczku, które 350 lat temu było kolonią duńska. Jako Duńczyk szuka tu śladów swoich rodaków. Wydaje mu się, że jest na duńskiej prowincji z neoklasycznymi domami, kolumnami arkad z wieloma opuszczonymi duńskimi domami,zachowaną nazwą Kongensgate Królewska ulica). Najbardziej porusza go cmentarz,gdzie odczytuje losy zmarłych tu Duńczyków z epitafiów. Jedno z nich poświęcono 54-letniej matce dziewięciorga dzieci zmarłej tu w 1812 roku, inne deportowanemu tu z Danii poecie i pastorze o ostrym piórze Jacobowi Worm.Cmetarz jest opustoszały, odwiedzają go tylko święte krowy. W poszukiwaniu trawy.

Poniżej na plaży znajduje się fort Ove Gjeddes, Dansborg –obecnie miejsce pobytu turystów, w chwili przyjazdu autora miejsce kongresu teologów protestanckich, z których pierwsi wylądowali tu przysłani przez króla Danii Fryderyka IV w 1706 roku.Dziś na tym miejscem powiewa trójkolorowa flaga Indii z kołem Buddy z Sarnath,a XVIII -wieczna Dania wydaje się tu skamieliną.

Kolejne miejsce ze śladami Danii – Serampore (Frederiksnagore) miasto na północ od Kalkuty, w którym założono kiedyś duński uniwersytet. Dziś miasto kwitnie. Przechowując tez pamięć o Duńczykach, którzy przyczynili się do jego rozwoju. Autor na kościele Olafa odnajduje pamiątkową tablicę głosząca wdzięczność wobec Duńczyków, którzy stworzyli tu najczystsze miasto Indii, do którego wielu Indusów zjeżdżało na odpoczynek.


Ciąg dalszy wędrówki z Duńczykiem Ralphem Oppenhejmem. Po Delhi, Taj Mahal, opisie Diwali, Benaresie, Kalkucie, Konarak i rozmowach o tragicznej sytuacji chłopstwa Anglo-Indusach, czy problemach z wydawaniem za mąż w drugiej części podróży przez Indie tytułowy "barbarzyńca" zaprasza nas do Kerali gościnnej dla chrześcijan, Żydów, muzułmanów (i komunistów), ale i między Parsów w Bombaju. radźputów w Radżastanie omawiając problem książąt w Indiach. Przejmujący jest tez opis sati i towarzysząca mu refleksja nad niezrozumiałym dla nas zwyczajem wdowy wkraczającej na stos, na którym za chwile spłonie wraz z ciałem mężem.

Kastowy wiatr

Koczin -najpiękniejsze miasto Malabarskiego wybrzeża.

Czerwone dachy domów odbite w kanałach przypominają stare obrazy Amsterdamu i Hagi. Natura stworzyła tu w Kerali miejsce przypominające raj bujnością wiecznej zieleni. Koczin znany też jest z tego, że w porównaniu z północą Indii ma dużo więcej wykształconych. Ma to swoje minusy – pragnienie pracy biurowej i pogardę dla pracy fizycznej jako tej, do której przeznaczeni są ludzi z niższych kast.

Cztery podstawowe kasty w hinduizmie pochodzą do stworzyciela Brahmy. Bramini (kapłani), z jego głowy, kszatrija (wojownicy) z jego ramion, Waisowie (rolnicy i kupcy) – z jego bioder, śudrowie (robotnicy i rzemieślnicy) z jego stóp. O przynależności do kasty decyduje to, w jakiej rodzinie się ktoś rodzi zgodnie z zasadą wędrówki dusz jest to zależne od tego, jak żył w poprzednim życiu. Kasty są zamknięte w sobie. Ich członkowie żenią się między sobą, jedzą tylko ze sobą. Synowie przejmują w ramach kasty zajęcia ojców.

System kastowy wprowadzili jasnoskórzy Ariowie. Ponad trzy tysiące lat temu. By zapobiec mieszaniu się krwi z Drawidami o ciemniejszej skórze i z plemionami z dżungli czy nomadami. Było to próbą zorganizowania społeczeństwa umożliwiająca współżycie z najeźdźcami, ludźmi o innej kulturze,religii. W swoim czasie sprzyjało to powstaniu równowagi w kraju, z czasem jednak system zdegenerował się stając się przekleństwem Indii.

Szczególną pozycje w tym systemie mają dalici. Autor nazywa ich „niedotykalnymi”.

Należą do nich m.in. Plemiona z dżungli i ludzie zamieszkujący góry, są traktowani z pogardą, godni tylko pracy związanej z oczyszczaniem wyrzucaniem śmieci. Nich dotyk, cień jak rzucają są uznawane za kalające. O ich prawa walczył Gandhi, nazywając ich „haridżanami” - „bożymi dziećmi”. Mimo zrównania w prawie zapewnionego przez indyjską konstytucję i wielu ustaw wyrównujących sytuacje dalitów sytuacja w mieście zmienia się, ale na wsi nadal trwa podział.

Wobec innych wyznań są Indusi bardziej otwarci. Dowodem na to wiele wspólnot chrześcijańskich na południu Indii, czy Żydzi w Koczinie całe stulecia nigdy nie prześladowani. Uważa się, że przybyli tu ze statkami kupieckimi króla Salomona do portu Cranganire. Najstarsze słowa tamilskie oznaczające małpę i pawia znajdują ie w hebrajskim tekście „Księdze królewskiej”

W wierszu Rabbenu Nissim z hiszpańskiego Toledo jest wzmianka o izraelskim królestwie, które znajdowało się 20 mil od Koczina, w Crangore. A synagodze Pardesi w Koczinie

wnętrze synagogi Paradesi w Koczinie

znajduje się miedziana płyta z 379 roku po Chrystusie, w której hinduski maharadża darowuje Żydom duże tereny Malabarskiego wybrzeża głosząc wieczne panowanie Josepha Rabbana, króla Anjuvannam. Do chwili podbicia Malabarskiego wybrzeża przez Maurów i Portugalczyków Żydzi żyli tu spokojnie. W obawie przed hiszpańską inkwizycją uciekli do Koczina, gdzie maharadża sponsorował powstanie synagogi nadając im ziemie.Po zdobyciu Koczina przez Portugalczyków znaleźli się w trudnej sytuacji, z której uwolnili ich w siedemnastym wieku Holendrzy.

Autor pisze, ze Żydzi indyjscy

dzielą się na czarnych,białych i brązowych. Biali uważają, że pochodzą od pierwszych żydowskich osadników a czarni od wyzwolonych nawróconych niewolników. Czarni sądzą, że biali pochodzą od Żydów, którzy przybyli w kolejnej fali osadnictwa. W najgorszej sytuacji są brązowi, potomkowie wyzwolonych niewolników. Dopiero niedawno z pomocą strajku głodowego pod przewodnictwem prawnika Salema wywalczyli oni sobie prawo do siedzenia ławkach synagogi w Koczinie.

W ich relacjach słychać echo podziału kastowego w Indiach. Zmiany następują powoli.

Kruki i sępy

Sępy krzyczące wg autora hinduskie „Ram, Ram,”-czyściciele wielomilionowego Bombaju. Do ich obowiązków należy tez obsługa pięciu mrocznych wież w parku koło Malabar Hill. Zbudowali je czciciele ognia Zaratustranie, Parsowie, którzy stulecia temu uciekli z Persji do Indii i tu dzięki swoim zdolnościom kupieckim stali się wpływową (szczególnie

świątynia czcicieli ognia w Bombaju

w Bombaju) grupą społeczna.Kiedy umiera Pars jego ciało zostaje położone na szczycie pozbawionej dachu wieży. Z pobliskich drzew zrywają się chmary sępów.

Po 20 minutach ciało, które jest niegodne pogrzebania w ziemi ani spalenia w ogniu zostaje oczyszczone do kości.

Autor przedstawia Bombaj jako miasto brzydkie z szerokimi niekończącymi się bulwarami zapełnionymi tłumami ludzi, z architekturą pełną mauretańskich łuków, gotyckich wież, korynckich kolumn porównywana przez autora do teatralnej dekoracji.

Mimo to pisze o Bombaju jako sercu świata, mieście miast „Miasto– jak człowiek – dla każdego, kto je przeżywa jest czymś innym. Nikt nie może do końca przeniknąć, opowiedzieć, co jest jego istotą. Wszystko zależy od oczu,które na nie patrzą” 119

Dla bezpieczeństwa autor zwiedzał Grant Road z dwoma Goańczykami. Opowiadali mu o ni o Goa, że w portugalskiej kolonii na Wybrzeżu Malabarskim żyje się dostatniej niż w Indiach, że panujące tam chrześcijaństwo jest lepsze od hinduizmu. Obawiali się, że głoszące ahimsę Indie wchłoną Goa.

Portugalia pierwsza założyła na półwyspie Indyjskim kolonie i ostatnia z nich zrezygnowała. Już po Duńczykach, Holendrach, Brytyjczykach,którzy tu kompanię handlową przekształcili w imperium i po Francuzach oddających Indiom swoje kolonie w Chandernagore i Pondicherry. To tam właśnie ogłosiła się świętą założycielka aszramu i szkoły, świętą mateczką, kiedyś po prostu madame Alfazar, która w stworzonym przez siebie miejscu przyjęła poetę i filozofa Aurobindo.

Autor książki spotkał w Delhi francuskiego ambasadora, który przyczynił się do oddania Indiom kolonii francuskich. Oburzony opowiadał, że by dopełnić formalności musiał wstać przed wschodem słońca, bo inny czas astrologowie hinduscy uznali za niekorzystny.

Grant Road wypełniona była klateczkami pomieszczeń mieszkalnych i ubranymi w barwne sari, dzwoniącymi szklanymi bransoletkami dziewczynami z całych Indii z kaszmiru,Tybetu, Bengalu, Pendżabu, Madrasu i Radżastanu. Ich oczy otoczone węglem (surmah) podkreślającym blask spojrzenia. Ożywione w pomieszczeniach z gołymi żarówkami ozdobionymi papierowymi kwiatami i obrazkami bogów, przeważnie Kriszny miłośnika pasterek. Zewsząd słychać było muzykę ze starych filmów.Wiele z tych dziewczyn to zmuszone przez rodzinę do prostytucji wdowy, niektóre pochodziły z rodzin uchodźców z Pakistanu. Na chodnikach leżały ich niemowlęta,stare matki, ci których życie zabezpieczał nierząd. W ciasnych uliczkach krążyli uzbrojeni policjanci też korzystający z usług prostytutek, jak mówi autor „sępy społeczeństwa”, ludzie żerujący na przemyśle nierządu.

W ogniu zrodzeni Radźputowie

Jaipur lśniący różem pomalowanych domów wydaje się wskazywać na pogodę ducha budowniczego maharadży Jai Singha.

Dopełnieniem tego różu domostw jest Hawa Mahal, pałac wiatrów, za którego fasadą teraz już nie tłum pięknych kobiet, ale tylko wiatr hula, wspaniałe bramy miasta i kubistyczny Yantra,największe z pięciu obserwatoriów zbudowanych przez miłośnika obserwacji nieba w Indiach. Ale najbardziej uderza barwne morze postaci – białe, niebieskie, pistacjowo-zielone i liliowe turbany, jaskrawa żółć i czerwień spódnic,migających wszytymi lusterkami. Noszące je kobiety mienią się srebrem bransolet na ramionach, na stopach, dzwonią nimi przy każdym kroku, osłaniając twarz szalami. Wg autora ich uroda przypomina piękność kobiecych postaci tysiąc lat temu odtworzonych na freskach grot Adżanty.

Dżodhpur nie tak olśniewający jak Jaipur cieszy niuansami.Podczas gdy Jaipur podobnie jak Delhi zbudowano wg planu,

Dżodhpur powstawał zależnie od nastroju pokoleń. Wg autora po zjednoczeniu radźpuckich księstw w jeden stan Radżastan i uczynieniu jego stolicą Jaipuru, Dżodhpur poczuł zawiść. Starsze od Jaipuru miasto,dysponujące szkołami, uniwersytetem, lotniskiem uważało, że to ono powinno przewodzić Radźputom.

Autor wykorzystawszy listy polecające z Anglii został gościem studiującego kiedyś na wyspie maharadży. Niegdyś był on właścicielem ziem wielkości Danii, ale po wprowadzeniu reformy rolnej inaczej niż wielu broniących się przed oddaniem ziemi sam z siebie przekazał grunt chłopom. Jako członek parlamentu żyje on owładnięty marzeniem o wspólnotowym gospodarzeniu się w Indiach. Mieszka w domu z żoną i trójką dorosłych synów, wraz żonami dwóch starszych. W domu panują zasady pełnego szacunku podporządkowania starszym w hierarchii. Synowie odzywają się przy ojcu tylko zapytani przez niego. Pod jego nieobecnością podobną rolę w rodzinie odgrywa najstarszy syn. Kobiety ukryte za pardą mogą widzieć tylko mężczyźni z rodziny. Kiedyś hinduski miały więcej wolności (jak w innych okolicach Indii), ale zajęcie północnych Indii przez muzułmanów zmusiło Radźputów do ukrywania przed nimi swoich kobiet. Nieliczne mają odwagę w konserwatywnym Radżastanie złamać zasadę pardy.

 

Tym bardziej, że z czasem stała się ona znakiem dobrobytu i pozycji społecznej rodziny, w której obowiązuje. Wzbogacając się kobiety z niższych warstw wycofują się wprowadzając pardę.

Autor przysłuchuje się szumowi Dżodhpur z góry z wysokości Czerwonego Fortu, który wg niego wisi nad miastem jak gniazdo uczepione skał. Czekając na Mahamana Singha. Jak inni Radźpuci należy on do rodzin lekceważących pracę (fizyczną uznając za przeznaczoną tylko dla ludzi niższych kast), wybierając szlachetniejsze zajęcia jak polowanie, grę w polo, wizyty,spotkania w klubie.

W odziedziczonych po Anglikach klubie podczas spotkania z radźputami autor wysłuchuje nagabywań o załatwienie kolejnej żony dla jednego z feudałów. Posiadanie wielu żon zaczyna być wśród radźputów uznawane za staromodne, więc jego wywody przyjęto śmiechem.Przy okazji autor dowiaduje się, że żona Mahamana Singha nie do ujrzenia w J

Dzodhpur z powodu pardy, nie przestrzega jej w Delhi. Tam porusza się swobodnie jak kobiety z niższych kast.

Podczas rozmowy pewien sikh opowiada mu o swojej przyszłej żonie Angielce. Martwi go, że zasadnicza różnica między europejskimi kobietami a indyjskimi polega na tym, że te ostatnie wychowywane są do pełnienia obowiązków, podczas gdy pierwsze w świadomości swoich praw. Nie chce on zaryzykować wprowadzenia jej do tradycyjnej rodziny wspólnotowej, gdzie nie będzie ona miała prawa głosu w obecności swojej teściowej, teścia i jego braci. Chce stworzyć rodzinę jak w Europie,tylko z nią. Licząc się, że wzbudzi tym oburzenie rodziny. Jeszcze większe zmartwienie budzi w nim problem religii. Czy wychować dzieci na chrześcijan czy w duchu guru Nanaka?

Kolejnego rozmówcę w klubie, członka parlamentu autor pyta,czy 8 lat po odejściu Anglików wielu z nich jeszcze pozostało w zarządach.Indus odpowiada, że tylko nieliczni przejściowo pracują jeszcze w Indiach uważając, że lepiej źle się rządzić, niż dobrze przez obcych. Mimo to przyznaje,że Brytyjczykom Indie zawdzięczają np założenie Kongresu, partii, która doprowadziła do wyzwolenia subkontynentu. Wg rozmówcy, gdyby to, co najlepsze od Anglików zmieszać ze starymi indyjskimi tradycjami nie naśladując małpio Zachodu, ale też i nie próbując się cofnąć do życia jak za czasów tworzenia Wed, Indie miałyby przed sobą wspaniałą przyszłość. Przykładem takiej symbiozy jest dla niego Nehru. Otrzymawszy wykształcenie w Anglii przenosi swoją wiedzę na grunt Indii.Problemem jest osiągnięcie jedności w kraju geograficznie tworzącym całość, ale tak bardzo zróżnicowanym językowo, zwyczajowo, religijnie. Mieszanka narodów: zepchnięci na południe przez Arian Drawidyjczycy o ciemniejszej skórze,mieszkańcy dżungli i gór, czasem na poziomie pierwotnych plemion i wielu,którzy włączyli się tu ze swoimi kulturami Parsowie z Persji, Żydzi, Arabowie,byli kolonizatorzy – Anglicy, Francuzi, Holendrzy i Portugalczycy, którzy zostawili w Indiach ślad po sobie. Jedność Indii polega na uznaniu zróżnicowania kultur, podobnie jak opisując je widać rozpiętość w klimacie od śniegów Himalajów po żar tropików,. Ziemie tego subkontynentu to zarówno żyzne doliny Gangesu, jak i suche, półpustynne ziemie Radżastanu.

Żegnając się z Radżputem na widok jego śpiącego szofera,autor żartuje sobie, że Indus zaśnie nawet na końcu swojego wyciągniętego języka. Do takiej refleksji pobudza go widok ludzi śpiących na rykszach, schodach, chodnikach. Wszędzie.

Wygodna wędrówka przez pustynię

Druga klasa w pociągu, przedział z zakratowanymi oknami, z pryczami. Wg autora przypomina on celę więzienną. Autor przestrzega, że po Podziale Indii w 1947 roku w pociągach grasują nie tylko tradycyjni bandyci, ale też pozbawieni środków do życia uchodźcy. Trzeba uważać nawet na małe dzieci, które ukrywają się pod ławkami,by potem wpuścić do przedziału wypełnionego śpiącymi pasażerami dorosłych. Wg autora nie wolno się skusić na poczęstunek. Mogło by spowodować odurzenie czy zatrucie.

Autor dojechawszy do Pokaranu wybiera się dalej planując zwiedzić pustynne miasto Jaisalmer. Jadąc mija biedne wioski z wychudzonymi owcami i kościstymi wielbłądami, którym przednią nogę podwiązano, by nie uciekły. Pasterze żyją tu życiem nomadów wędrując tam, gdzie pojawiła się woda, uciekając od wyschniętych nagle oaz.

Towarzyszący mu pan Chaudhra do chwili wcielenia radżastańskich księstw do Indie był ministrem na dworach poszczególnych maharadżów. Teraz tylko współpracuje z nimi jako wolny strzelec doradzając im. Rozmowa dotyczy włączenia księstw w Indie. Minister spraw wewnętrznych Patel zmusił książęta do podpisania zgody. Większość z nich, 450 książąt zgodziło się bez trudu, ale nizam Hajdarabadu uznał zwierzchnictwo Indii dopiero po wprowadzeniu do miasta armii indyjskiej. Zapewniono mu coroczne wielomilionowe wolne od podatku odszkodowanie, pozostawiono wypełnione złotem i kamieniami drogocennymi pałace. Pozostali książęta też otrzymali korzystne odszkodowanie. Oficjalnie głoszono, że książęta zrezygnowali ze swoich praw dobrowolnie z pobudek patriotycznych.

Ograniczenie ich praw było dobrodziejstwem , bo oprócz nielicznych, którzy angażowali się w polepszenie poziomu życia ludzi, tworząc drogi, zakładając szkoły, uniwersytety, czy zabezpieczając nawodnienie ziemi,szczególnie ważne dla Radżastanu, inni pławili się w bogactwach decydując despotycznie o życiu i śmierci swoich poddanych. Rozmówca autora jednak z melancholią stwierdził, że wraz z upadkiem książąt, minął pewien czar Indii maharadżów. Podanie głosi, że do upadku książąt przyczynił się ostatni maharadża Jaipuru.

Wysoko ponad miastem wznosi się na urwisku zamek Naharghra.Ukryto tam wiekami zdobywane skarby książąt. Kiedyś nawet sławny brylant Koh-i-noor wywieziony przez Anglików, którzy nawet z rozebrania Taj Mahal zrezygnowali tylko dlatego, że okazało się ono nieopłacalne. Każdy z nich raz w życiu mógł po nie sięgnąć. Zgodnie z przepowiednią,jeśli ktoś chciwie sięgnie po skarb drugi raz, księstwa radźpuckie upadną. Kto stoi za ich upadkiem?

Autor zrezygnowawszy z wędrówki do Jaisalmeru na wielbłądzie dotarł do hotelu wypełnionego obrazami przodków maharadży. Jeden z nich słynął jako świetny myśliwy i gwałtownik, za posiadanie innego zdania gotów przepołowić człowieka. Najmłodszy ubrany z europejska z mieczem symbolicznie już tylko obecnym na obrazie zmarł tragicznie od ukąszenia owadem i uczulenia na antidotum.

Jaisalmer –zagubiona twarz

Autor pisze o Jaisalmerze jako o rozpadającym się mieście.Pięknym w tym rozpadzie. O miejscu, które jak mówi, z kamienia powstało i w kamień się obraca. Wraz z górującymi nad nim ruinami fortu. Z miasta wiele osób wyjeżdża. Radźpuckie rodziny wracają tu tylko po to, aby w miejscu przodków przeżyć śluby swoich dzieci.

Miasto żyje świetną przeszłością, wspomnieniem czasu, gdy Radźputowie słynęli ze swojego bohaterstwa, waleczności,

a ich kobiety z poświęcenia (dane o tysiącach kobiet, które wchodziły pięknie ozdobione na stos, by uchronić swoją cześć i bogactwa od muzułmańskich najeźdźców). Doprowadziwszy wojnę do rangi sztuki życia, gdy zabrakło wroga, radźputowie walczyli między sobą. Patrząc na miasto autor nie może uwierzyć, że kiedyś cieszyło się ono dobrobytem korzystając z tego, ze znajdowało się na szlaku karawan z Kabulu. Przez to pustynne miasto przewożono wielbłądzimi karawanami przyprawy, drogie kamienie, złoto, jedwab i opium z Hajdarabadu, Pendżabu i Shikarpur.

Przy rynku autor zwiedza świątynię dżinistów – pokrytą rzeźbami bóstw, zwierząt i demonów piramidę z 24 posągami patriarchów Thirhankaras, odzianych w powietrze.

 

Z zakrytymi opaską ustami i nosem. Brak odzienia oznacza tu brak przywiązań do tego, co ziemskie umożliwiający nirwanę. Opaska i uważne patrzenie pod nogi przed każdym krokiem, by nie zdeptać żywego stworzenia – zasadę życia bez przemocy.

Autor opisuje kobiety Radżastanu, o zwinnych ruchach, w barwnych sari, z twarzą zakrytą rąbkiem odzienia, z mosiężnymi dzbanami na głowach.

Spotkanie z synem księżyca

Zaproszony do pałacu maharadży autor wkracza do twierdzy przez bramę okutą żelazem zabezpieczającym kiedyś przed atakiem z pomocą słoni.Pilnują jej od stóp do głów uzbrojeni radźputowie. W oszczepy, sztylety i łuki.Na maharadżę trzeba poczekać, bo wezwano go z wioski na pomoc. Właśnie porwano ojca rodziny i przewiózłszy go przez granicę do Pakistanu przesłano jego palec żądając za niego okupu. Bardzo elegancko, na sposób europejski ubrany maharadża uważa zwracanie się do niego po pomoc za relikt przeszłości, pozostałość czasów, gdy to maharadżowie rządzili okolicą.

Teraz, gdy Patel, jak mówi autor, uczynił z nich najdrożej opłacanych emerytów świata, władza centralna przejęła odpowiedzialność za utrzymanie porządku i prawa. Mimo że ofiarę uwieziono do Pakistanu maharadża sądzi, że porywaczami nie byli muzułmanie, ale mający powiązania z zagranicą i opłacający się policji hindusi. W krainie Radźputów porwania bandyckie miały swoje romantyczne tradycje. Jeszcze z czasu powstania przeciwko Mogołom.Teraz bandy rekrutują się też z synów zamindarów, którzy ziemie w wyniku reformy rolnej musieli przekazać najmującym się za dniówkę.

Wybrawszy się z z zaledwie 30-letnim maharadżą na przegląd jego włości autor ma okazję widzieć, z jakim nabożeństwem traktują go byli poddani. Dotykając złożonymi dłońmi czoła, nie śmiejąc podnieść na niego wzroku czcili w nim syna księżyca, wcielenie boga. Reagowali podobnie jak Mojżesz zamykający oczy na widok płonącego krzewu, w którym usłyszał głos Boga. Z czcią i bojaźnią. Sam maharadża przyzwyczajony do uwielbienia i strachu więcej uwagi zwracał na swoje stada wielbłądów niż na ludzi.

Maharadża zaprosił autora do swojego sztucznie wydartego pustyni ogrodu w cień akacji, drzew miodli, w pobliże pokrzykujących pawi. W pałacu wkraczaniu do którego towarzyszy dźwięk rogu i prezentowanie broni, autor ogląda zdjęcia z podróży Jego Wysokości do Kaszmiru, słuchając jego narzekań na brak towarzystwa, nudę, która pojawiła się wraz z odejściem brytyjskich oficerów. Karmiony pakorami ze szpinakiem autor zjada je sam zakładając, że księciu hinduizm zabrania jeść z niekastowym nie-hindusem.

Kraj radźputów wydaje się autorowi mniej dotknięty rozwojem od innych rejonów Indii, bardziej przypomina mu stare Indie. Przeżywa on tu przygodę, poczęstowany przez maharadżę narkotyzowanym napojem, bhang, odurzonynim, wyśmiany.

Idee i ideały

Dźodhpur.

Autor spotkawszy się przed Jaswant College ze studiującym tu synem maharadży opowiada o śmierci maharadży z Jaisalmiru. Ugryziony przez owada zginął on z powodu błędu lekarza, który dał mu niewłaściwy zastrzyk. Wkrótce lekarz został uprowadzony i ślad po nim zaginął.

Mohendra Singh zaprasza go do parku Prataba Singha, gdzie o wschodzie słońca ma dojść do sati pewnej wdowy. Autor nie może uwierzyć, że nikt nie przeciwstawi się zakazanemu przez prawo wejściu wdowy na stos z płonącym ciałem jej męża. Słyszy, że wbrew błaganiom rodziny wdowa nie chce ustąpić, uważa to za swój obowiązek wobec męża. Aktem tym spełni też proroctwo sadhu, który zdecydował się żywcem pogrzebać, Przepowiedział on w Jodhpuer siedem sati. Nawet policja boi się przeciwstawić idącej na stos wdowie, obawiając się siły jej zaklinań.

Autor próbuje pojąć, o co chodzi z sati. W Jaisalmer i w Jodhpur w Lodi, na starej bramie miejskiej widział on odbicia dłoni kobiet

idących w przeszłości na stos męża. Otaczano je czcią, wypraszano przy nich łaski bogów.

Dlaczego? Autor stawia pytanie, czy mąż w drodze w zaświaty, jak egipscy faraonowie potrzebuje towarzystwa. Czy w sati zawarto pragnienie nie rozłączania się z tym, kogo za życia traktowało się jak wcielenie boga? Czy chodzi o chęć uniknięcia tragicznego losu osoby przesądnie przeklętej za sprowadzenie na męża śmierci?

2 tysiące lat temu wprowadzone przez Manu zasady, jak u nas dziesięć przykazań Mojżesza, wciąż jeszcze wpływają na społeczeństwo Indii.Zgodnie z nimi wdowa ma żyć unikając wszelkich radości zmysłów. Z jej ust nie wolno usłyszeć imienia innego mężczyzny, a jeśli poślubi kogoś innego, zasłuży na oburzenie na ziemi, a po śmierci nie podzieli losu z mężem.Zabierano jej ubranie, ogałacano z biżuterii, golono głowę,

odmawiano bardziej zróżnicowanego jedzenia. Stawała się ciężarem dla rodziny, która obwiniała ją o śmierć męża. Czy sati miało być sposobem wyzwolenia się od tego ciężaru?

Gdyby Anglicy, w osobie lorda Bendincka, nie zabronili na początku zeszłego roku sati, to do dziś ile kobiet wolało by tę szybką budzącą podziw śmierć od obumierania powoli w pogardzie i upokorzeniu. Ile z nich przymuszono do wejścia na stos ? Ile wyraziło tym swoją miłość przekraczającą granice śmierci? Chodzi o tę miłość, która w chwili śmierci ukochanego odbiera sens życia osobie opuszczonej, tę która Julię od Romea i Brunhildę Sygurda czyni bliskimi sati Sziwy. Podobny los wybrały żony na „Titanicu” woląc pozostać na statku z mężem niż wsiąść bez niego do dającej ocalenie łodzi.

Wdowa na stosie

Biało ubrane, milczące postacie, czerwień kwiatów bugenwilla, melodia muszli, dźwięk mosiężnych dzwonków braminów z odsłoniętymi piersiami, ciało ukwiecone i ubrana w złoto czerwień sukni panny młodej wdowa z pełnymi niebezpiecznego blasku oczyma. Ukryta dotychczas przed spojrzeniami mężczyzn za pardą widzi tylko jednego mężczyznę, ciało swego męża. Obok niej powstrzymujący się od łez siedemnastolatek. Pochód zamykają radźputowie, jeden z nich ma w ręce odpalona od domowego paleniska pochodnię. Khaman Kher – dobrze zrobione! , słychać wołanie ludzi. Gdy mija ich wdowa, skłaniają się jej do stóp, składają przed nią w szacunku dłonie, z uwielbieniem dotykają jej sari,całują ślad jej stóp -na ich oczach idąca na całopalny stos kobieta staje się świętą, bóstwem. Błogosławi mijanych słowem Rama, Rama! Nie odrywając oczu od ciała męża. Położono je właśnie na stosie drewna. Wdowa oddaje synowi w pośpiechu zdejmowaną biżuterię, pozwala braminom oblać dłonie wodą z Gangesu i okrążywszy trzykrotnie stos pod śpiew Mantram. Zapada cisza.

Thakurani wstąpiwszy na stos, siada tam w pozycji lotosu położywszy sobie na kolanach głowę martwego męża.Jeden z braminów spryskuje parę wodą z Gangesu, inni polewają drewno masłem ghee. Kobieta siedząc z pochylona głowa z czułością i bólem wpatrzona w twarz męża przypomina bolejąca nad martwym Chrystusem Marię. Ciszę rozbija świątynny dzwon. Bramin wręcza płonąca pochodnię nastoletniemu synowi Jabarowi Singhowi. Zbliża on ją do drewna w miejscach w milczeniu wskazanych przez matkę. Ogień zaczyna ogarniać stos. Wypuszczoną z jego rąk pochodnię ktoś wrzuca w płomienie, które łączą się z czerwienią ślubnej sukni Thakurani. W zapachu sandałowego drewna wdowa staje się jednym ze swoim mężem.