Sloneczniki

Wiza do Indii (Jan Zakrzewski)

"I te moje Indie, przeze mnie dostrzegane, są zupełnie inne od Indii każdego innego wędrowca"

Tytuł: Wiza do Indii
Autor: Jak Zakrzewski
Wydanie: 1989
Gatunek: literatura faktu
Forma: zbiór reportaży
Wydawnictwo: Czytelnik

  

Czytając tę książkę podróżowałam z Janem Zakrzewskim  po Indiach trzy lata temu. Teraz do tej książki wracam. Trochę więcej wiedząc o Indiach. Bogatsza w radosne oczekiwanie na podróż po nich w lutym 2011. Teraz w przeczytanych kiedyś książkach szukam miejsc, które zobaczę (oby!) - Mumbaj, Goa, Kerala. Poniżej przedstawiam, jak je widział autor. Może kiedyś dopiszę też, jak widzi on pozostałe miejsca w Indiach. Dobrze się z nim jeździ. Nie wybrzydza, dużo w nim ciekawości, oko do szczegółu, pokora wobec nieznanego. Bliski mi jest jego pogląd, że szukamy w nowym tego, co już znamy. Chcemy potwierdzać swoje stereotypy, klisze. Na ile udało by mi się tego nie zrobić? Czy to w ogóle możliwe?
P.S. Ale opisując teatr kathakali chyba pomylił wątek z "Mahabharaty" z wątkiem z "Ramajany". A może to ja się mylę?

Zderzenie: Bombaj -बॉम्बे

Zakrzewski zaczyna swoją opowieść następująco - Każde zetkniecie z Indiami wywoływało w nim coraz silniejsze pragnienie powrotu. "I żal: od Indii trzeba było zacząć...i dopiero potem poznawać resztę świata, aby dostrzec życie i ludzkie sprawy we właściwej perspektywie.".
Mówi o Indiach turysty. Po dwóch tygodniach w klimatyzowanych hotelach epatowanie się widokiem ludzi śpiących na ulicy, mrowiem żebraków i sępami, które podobno rozszarpują w Bombaju zwłoki Parsów. Jego Indie są inne.


 

Już na lotnisku ci, co sprawdzają dokumenty od kolonizujących kiedyś  Indie Brytyjczyków przejęli sztywność pomagająca utrzymać autorytet. Ważność urzędnika zależy od uniżoności petenta. Europejczyk w Indiach jest bardziej szanowany. 63 lata od wyzwolenia z niewoli brytyjskiej nienawiść przeminęła, a poczucie wyższości Brytyjczyka pozostało. Dał Indiom  nie tylko smak upokorzenia i niewoli, ale i koleje, komunikację, demokrację, kluby dla gentlemanów, architekturę wiktoriańską, ich ukochanego krykieta i język łączący podzielone na kasty, wyznania i różne języki Indie.
Po wyjściu z lotniska zaczynają się Indie. Tłum tragarzy, któremu trudno odmówić potrzebnej na życie rupii. Wybór między rykszą a dwa razy droższą taksówką. Droga z lotniska wzdłuż śpiących na poboczu ludzi. Na workach, gazetach. Owiniętych w dhoti. Przytuleni do siebie rodzinami. Noc w śródmieście. Zakratowane sklepy. I białe plamy ludzi śpiących na ulicach.

 

Wiktoriańskie kamienice o czajnik zawieszony na chodniku na płomykiem ognia.
Hotele z zamiast porcelanowej miski ubikacji z płytę z otworem i miejscami na stopy. Z pogawędkami o rodzinie prowadzonymi z właścicielem.Autor cieszy się w hotelu ze swojej zapobiegliwości. Ma własną poszwę na kołdrę i poduszkę. Niestety nie wziął kołdry, której też tu nie ma.
Bombaj obcy temu, co indyjskie. Jego symbolem jest brama do Indii.  Gateway of India. Kamienny łuk triumfalny w porcie nad wodą.

 

Tu zaczynali i kończyli swoje podróże po Indiach kolonizujący je królowie i wicekrólowie Anglii. W pobliżu tej bramy spleśniałe od wód monsunu kamienice z epoki królowej Wiktorii.
Nocną pustkę zastępuje tłum. Chodniki obsiedli sprzedawcy obrazków bóstw, chapati, betelu.

 
 
Można tu nawet dostać szczękę po dawno nieżyjącym.

 
 

Tutaj codziennie przestrzeń wypełniają tłumy, które w swoim życiu znamy tylko z wyjątkowych okazji. Wokół Bramy Indii też pełno sprzedawców biżuterii, kadzidełek, posążków, latawców, i kandydatów na przewodników. Zarobić na turyście!Zaklinacze węży, wróżbici, sprzedawcy trzciny cukrowej. Pracujące dzieci.

 

 Z dala widać Wyspę Słonia (Elephanta), brzegiem morza ciągnie się bulwar nadmorski, obok Bramy Indii hotel Taj Mahal (ten, który płonął od wybuchów jesienią 2008)

 

Herbata w tym hotelu kosztuje tyle, co tygodniowy zarobek mumbajskiego pracza.
Rikszą na dworzec Wiktorii (dziś Shivaji Chatrapatti).

 

 Miasto pełne napisów w językach gudżarati, marathi, po angielsku. Krzykliwe, jaskrawe reklamy filmowe.

Na podłodze dworca królowej  Wiktorii przemianowanego na cześć bohatera Marathów


 


na dworzec  Shivaji Chatrapatti koczują całe rodziny z tobołkami..

Hala targowa niedaleko Bramy Indii pełna chłopców spragnionych za bakszysz zaprowadzenia nas w miejsce, do którego zdążamy..Przedzierający się przez tłum roznosiciele herbaty. Pełno żebraków, wyciągane błagalnie ręce dzieci. Fryzjer goli kogoś na skraju ulicy, obok ktoś piśmienny na starej maszynie pisze podania analfabetom. Z boku ktoś wierząc , że zawieszenie za uchem sznurka czyni go niewidzialnym wypróżnia się. Przed sklepami na ławach w kucki siedzą zażywni kupcy. Muchy krążą wokół słodyczy.Błyszczy fałszywa biżuteria. Rozłożona na straganach.

Wg autora 12 godzin w Indii przynosi więcej wrażeń niż miesiące gdzie indziej.

Z góry ze Wzgórz Malabaru, gdzie mieści się polski konsulat, widać zatokę z pasmem plaży, na na drugim jej brzegu oszklone wieżowce

 

Przed świątynką pomarańczowe kwiaty splecione w warkocz. 

  

Na ofiarę bogom. Przed ołtarzem ktoś pieczołowicie układa wzór swastyki. Z ziarenek ryżu. Rozumiesz ten znak?


   

Cztery fazy życia. Biel  to symbol pokoju. Wyłuskany ryż nigdy już nie wzrośnie, więc ofiara jest błaganiem o mokszę - wyzwolenie y kręgu kolejnych wcieleń}.  Szri Aduszeari. Świątynka dżinistów, którzy wierzą w karmę, zgodnie z którą ich czyny spowodują albo narodzenie się na niższym stadium życia albo wyzwolenie z reinkarnacji. Dżinizm z jego zasadą ahimsy, życia bez przemocy.


 


Szri Adeszuari to to pierwszy z 24 tintankarów. Najmłodszy z nich Mahawira żył w czasach Buddy; zarówno on jak i Budda głosili wartość ahimsy. Dżiniści w swych zasadach czują się bliscy buddystom. Ktoś pokazuje autorowi w świątyni posągi bóstwa ; pogrążonego w medytacjach Paruanata, chronionego przez węża. Wdzięcznego mu za ocalenie życia. Obok małżonka Parsuanata- Padmawari. Pomarańcz kwiatów, modlitwa wiernych, zapach kadzideł.

Halas ulicy, półnagie dzieci, huk riksz, jaskrawość  pełnych przesadnych uczuć plakatów filmowych. Nęci, drażni, zadziwia.

 


  

"Można czytać o Indiach tomy, ale wszystkie obrazy stworzone na podstawie lektury pryskają w zetknięciu z rzeczywistością."

Widok z wiaduktu kolejowego. Na setki betonowych basenów i  krążących wokół nich ludzi.

  Opary wodne. Dzieci uginające się pod ciężarami bielizny. Pokolenia praczy bombajskich. Piekło ludzkiego trudu.
I jeszcze mroczniejsze  miejsce: sprzedaż ludzkich ciał w ósmej dzielnicy..

 

 Wystawionych w oknach, czekających, wabiących, umęczonych.

 

Trafiają tu zbędne dzieci, sprzedane komuś 6-latki, które osiągnąwszy wiek dojrzałości  przynoszą karmiącemu je panu wielokrotny zysk.

 

W pociągu - ट्रेन में

 

 Tłum osiadły, szykujący się do spania na dworcu Wiktorii. Bieg tragarzy w czerwonych kurtkach. Za nimi pędzący w strachu przed kradzieżą niesionych rzeczy autor reportaży. W pociągu ścisk. Nary kilkupiętrowe bez przepierzeń. W oknach żelazne kraty.


  

Indyjski pociąg. Wahanie: Pić herbatę, czy kawę? Zaryzykować kontakt z nową florą bakteryjną?


 

 

 


Kerala -കേരളം -केरल
  
Palmowe lasy, przestrzeń szerokich plaż, zieleń lasów i plantacji herbaty i kardamonu za plecami. Inny kierunek wędrówki może nas zaprowadzić w rozlewiska Kerali pełne łodzi z żaglami z worków po ryżu. Uderza czystość wsi i miast. I kolory sukienek zamiast sari.
Wąziutkie pasmo na zachodnim południu Indii. Wzdłuż Morza Arabskiego  z jednej strony i sięgających 3000 m Ghatów Zachodnich z drugiej. Jedna setna obszaru Indii zamieszkała przez ponad 30 mln ludzi. Bogactwo wyznań. Obok wielkiej ilości hinduskich świątyń, muzułmańskie meczety, chrześcijańskie kościoły, nawet żydowskie synagogi.  Kerala obdarowuje sobą Indie: tradycyjnym tańcem Wedów,

 

najlepszymi pielęgniarkami, zakonnicami rozsianymi po całym subkontynencie, herbatą z gór Nilgiri,

 

przyprawami rozwożonymi po świecie z portu Koczin

 

matami i sznurami z keralskich palm, orzeszkami ziemnymi i bogactwem religijnych świąt.


 
 

Od kiedy Kerala oderwała się od Tamil Nadu (z którym łączy ją podobieństwo drawidyjskich języków, tam tamilskiego, tu malajalam) szczyci się, że jest zadbaną, czystą Europą Indii. Chlubi się wyższym standardem życia i wolnością od powszechnych w Indiach przesądów. Z sąsiadującym Tamil Nadu łączy ją brak wpływów islamu. Muzułmańscy najeźdźcy nie zdobyli południa Indii, choć w Kerali  swoim czasie osiedlili się arabscy kupcy
Turystom Kerala proponuje rozkosz plaż , cień kokosowych palm, wędrówki po urokliwych rozlewiskach wodnych, doświadczanie dzikości natury w parkach narodowych, stare hinduskie świątynie i podziwianie tradycyjnych tańców.
NA drodze od stolicy Trivandrum (od 1996 nazwanej  dłużej Thiruvananthapuram) do miasta Quilon ciężarówki malowane w lotosy, słonie, małpy, tadź mahale

 


Kierowcę chroni i hinduska Lakszmi i chrześcijańska Matka Boska. Między ozdobami złote myśli: "Jedna rodzina to jak jedno drzewo", "Myśl, a wymyślisz", czy "Kochaj kobietę, ale wymagaj posłuszeństwa". Na obwieszczeniach język angielski. Angielskie imiona na rykszach. Obok chrześcijańskich patronów i słów w malajalam. Ale tysiąc to lakh, a milion to crore. Hinduski tracą na urodzie zamieniając tu  sari na europejskie sukienki. Zieleń ryżowisk.

Nietypowe wioski. Więcej kościołów niż świątyń. Dużo mostów nad kanałami z łodziami żaglowymi. Pełnymi kokosowych orzechów, czy muszli.
Kollam (kiedyś Quilon)

 

 

W mieście ślady portugalskiej kolonizacji z przeszłości. Ośrodek orzeszkowego przemysłu. W murach domów kapliczki, a w nich święta Teresa, Matka Boska, Lakszmi czy Sziwa. Domy na łodziach (jak w kaszmirskim Srinagarze)

 

O zmroku w restauracyjkach keralska uczta - krewetki, ryby w cieście, ryż, miseczki sosów.

 

Z Kollam do Allapuzha (Aleppey) -  łodzią za grosze - palmowe gaje, pola ryżowe, kobiety w sari, mężczyźni w dhoti. Wieś ubrana jeszcze tradycyjnie.

 

Mijani przez łodzie z żaglami zszytymi z worków po ryżu. Kobiety piorą w kanałach, biel kościółków zwróconych frontonem ku wodzie,

 

 na palach pomosty wysunięte w wodę. Półnagie dzieci, pomalowane jaskrawo łodzie rybackie, wioski pochłonięte przerabianiem kokosa - na włókno, na liny, kobiety plotą maty, robią parawany. Czasem podrywają się do lotu kaczki, kormorany.

 

Nieprzenośne, co kwadrans zanurzane sieci, zwane chińskimi (czy rzeczywiście wprowadzili je tu chiński kupcy z dworu mongolskiego władcy Chin Kublaj Chana?)
W wodzie stojący rybacy. Łowią z pomocą siatki i piki. Alleja domów z ogrodami mijana przez łódź, wjazd w   kiedyś dla Anglików Alleppey, dziś Allapuzha.
 
Rozjaśnione światłami. Z powodu zbliżających się regat o puchar imienia Nehru.
W pobliżu przystani stacja autobusowa i autobus do odległego godzinę jazdy Koczinu. Koczin - miejsce, gdzie handluje się herbatą. Eksportując ja w świat.
   
Koczin to raczej połączone na wyspach miasta: Willington , Ernakulum, Mattanczerry, na którym znajdował się kiedyś fort Koczin. Wyspa Wiilingtona powstała sztucznie z piasku i muszel.Zbudowano na niej lotnisko i magazyny herbat. Niektórzy tu narzekają na związki zawodowe inicjujące tak często strajki, że cześć przedsiębiorstw woli przenieść się do innych stanów.
Najstarszy w Koczinie jest Mattanczerry. Na jego skraju znajdują się sławne chińskie sieci.Obok pierwszy chrześcijański kościół na subkontynencie indyjskim - katedra świętego Józefa (z 1503 r),

  

sławna z tego, ze pochowano tu niegdyś Vasco da Gamę, któremu udało się to, co nie wyszło Kolumbowi. Pierwszy dotarł morzem do Indii, wracając na wybrzeże Kerali ćwierć wieku później już jako wicekról portugalskiego dominium. Miesiąc nacieszywszy się ta władzą spoczął w koczińskiej katedrze.
W Mattancherry warto zobaczyć Jew Town - żydowskie miasto, starożytną
dzielnicę ,

 

w której pozostali nieliczni Żydzi. Potomkowie wypędzonych z Portugalii Żydów, którzy tu szukali namiastki Portugalii przenosząc do Kerali swoje obyczaje i  tworząc w Koczinie swoistą enklawę. Zwani Białymi Żydami wg autora białymi Hindusami wyróżniają się spośród Indusów. Po exodusie Żydów do nowo powstałego w 1948 roku Izraela została tu ich wymierająca garstka. 
W miejscu tym - uliczki pełne sklepów z przyprawami, pachną pieprzem, kolendrą, gałką muszkatołowa, curry.
 


Niedaleko synagogi obok książek  - sprzedaż podrabianych drewnianych masek do świętego tańca keralskiego kathakali. Maski wyrzeźbiono na wzór makijażu, jaki noszą aktorzy odgrywający indyjskie legendy i mity.

 


W synagodze starochińska majolika na posadzce i weneckie kryształowe żyrandole. Plus melancholia wspomnień. Jeszcze niedawno hucznie obchodzono tu szabas, święta hanuki, obdarowując biednych. Dziś wesela zastąpiły pogrzeby, a tematem rozmów jest przeszłość, a nie przyszłość.
 
Ale w Mattancherry można znaleźć nie tylko synagogę, ale i świątynię dżinistów.

 

Obok żydowskiego miasteczka - pałac , który wbrew temu że został przez Portugalczyków zbudowany dla maharadży, zwie się tu holenderskim.  Zbudowany 400 lat temu, przebudowany 100 lat temu przez Holendrów - Dutch Palace w Mattancherry, w którym koronowano radżów Koczinu.

   

Pełen fresków  z tematyką z eposów Mahabharaty i Ramajany.

  


W Willington - klub na wzór angielskiego, do którego kiedyś nie wpuszczano Indusów. Łącznie z europejskim daniem - zupą niejadaną przeważnie przez Indusów.
Autor z przejęciem opisuje przeżyty w Kerali spektakl teatru kathakali.

 

Antyczny teatr świątynny połączony ze składaniem ofiar, kiedyś królestwo braminów. Kerala słynie z klasycznych szkół sztuki aktorskiej. Zachował się m.in. dzięki temu, ze nie dotarł tu podbój islamski, szczególnie silnie niszczący prezentację wizerunków bogów.
Występ kathakali można m.in. zobaczyć w teatrze w Ernakulam. Przed spektaklem dużo czasu poświęca się charakteryzacji malując aktorów w barwach  odpowiadających typom granych bohaterów. Głowę pozytywnego bohatera  wieńczy się złocistymi kopułami symbolizującymi  słońce lub dobroć.  Twarz jaskrawo zielona, obwiedzione czernią oczy i niezwykle czerwone usta.
 
 

Teatr kathakali pokazując walkę bogów a potem bohaterów "Ramajany" i "Mahabharaty" wyraża na scenie odwieczne zmagania dobra ze złem.Na scenie lampa oliwna z trzeba knotami - od stuleci symbol rytuału ofiary. W trans sprzyjający wcieleniu się w w bogów czy bohaterów wprowadza muzyka bębnów. W pierwszej części poraża widok ćwiczeń aktorskich. Pozycją dłoni, ruchami oczu', mięśniami policzków odgrywane w niezwykły sposób stany: "bądź rybą w rzece", "matka tulącą dziecko, pokaż co czuje to dziecko" Sugestia obrazu zdumiewa. Podobnie jak pokazywane uczucia - gniew, lek, pogarda, rozkosz. W Europie szkoła Stanisławskiego każe aktorom przeżywać odgrywane uczucie, w indyjskim teatrze świątynnym - aktor musi wyrazić wszystkie elementy ruchu , które występują  w stanie przeżywanych uczuć. W drugiej części historia z indyjskiego eposu.

Ernakulum. Z jego przystani można  dojechać do innych wysp i półwyspów miasta. Np promem na wyspę Bolgatty, gdzie kolejny holenderski pałac, kiedyś siedziba angielskiego gubernatora , dziś hotel - palace Bolgatty.


Centrum Ernakulam w stylu europejskim, podobnie ubrania Indusów. Na przystankach napisy, kto zafundowała pasażerom osłonę przed słońcem i deszczem : "Biskup Koczinu", "Partia komunistyczna" itd. Widać plakaty i lokale partii komunistycznej

 

 Warto posmakować lokalnej kuchni - navarathna kuruma (szpinak z jarzynami i serem), malai koftha - kulki z jarzyn, alloo mutter - groszek z ziemniakami i idles (ryż) w syropie palmowym. Autor wspomina (w 1989) radość z Indusów, że po raz pierwszy w historii Indii połowę eksportu herbaty indyjskiej wykupił Związek Radziecki ( dwa razy więcej niż Brytyjczycy) 

Goa -गोवा

Czerwony brąz ziemi, wybuch zieleni i niebieskość morza,Wtopione w dżunglę wsie i miasteczka – skamielina  Portugalii, białe domy, ich  kolumienki,werandy, kamienne koronki upiększeń. Dzwony biją na „Anioł pański”. Ludzie ubrani z europejska. Znika sari i dhoti. Portugalskie nazwy. Hasła: „Goa to wiara w człowieka” i ”Hipisi są mniej chętnie widziani”. Stolicę Goa najmniejszego stanu Indii, który dopiero w 1961 roku przestał być kolonią portugalską,  położone nad morzem Panadżi niektórzy nazywają Nowym Goa.  Obok zbudowane przez Portugalczyków Old Goa pochłania zieleń roślin. W niej ukryte XVI – XVII wieczne kościoły portugalskie. Z pleśniejącymi frontonami, ale nadal odmierzające czas biciem dzwonów. Wśród nich najsławniejsza XVII- wieczna katedra z kilkunastoma złotymi ołtarzami. Do spoczywających w niej szczątków patrona Indii świętego Franciszka Ksawerego, szczególnie na odbywający się co 7 lat festiwal, ściągają pielgrzymi chrześcijańscy i hinduscy. Licząc na na zadośćuczynienie w krzywdzie.. trzy tysiące siedemset km kwadratowych, 120 km plaż. Dla dziesięciu milionów mieszkańców Goa i dla licznych turystów, w tym rozmiłowanych w tym miejscu hipisów.

Białe mury odgradzające plażę z palmami. Herbaciarnia. W lasku przy plaży pokruszone już 300-letnie krzyże Portugalczyków pochłoniętych tu przez morze. Nędza chatek, wałęsające się, głodne psy. Na plaży pochylone od wiatru palmy, rybackie łodzie,


 


handlarki z koszami mango i papai.  wyrzucone na brzeg muszelki i meduzy.Poparzenie nimi bywa niebezpieczne, doświadcza się jakby uderzenia prądu, a na większą skalę bywa groźne dla zdrowia.Dni na plaży Colvy. 


 

Chłopcy wspinający się na palmy po kokosy, krążąca po gościach w herbaciarni fajka z haszyszem.Podziw dla trudu rybaków walczących na łodzi z oporem fal.

Autor wspomina jednak niechętnie widok suki z zawieszonymi u jej sutek piszczącymi szczeniętami pożerającej łapczywie jakiegoś psa. Autor poczuł wrogość do Hindusów za to jak traktują bezdomne psy, w duchu oskarżając ich  o obłudę, ale jego hinduski przyjaciel powiedział mu, że w Indiach muszą wybierać między zwierzęciem a człowiekiem. Albo zje pies albo dziecko „Co nam daje pies? Egoizm i egocentryzm europejskiego człowieka z psa uczynił maskotkę, zabawkę. Nie mamy środków na takie zabawki. A twoja obłuda polega na tym, że litujesz się nad psem, a za bohaterstwo uważasz uczestniczenie w rzezi, która w waszej ostatniej wojnie 40 milionów złożyła do grobu w imię urojonych, nieprawdziwych wartości.  Daj spokój psom, to tani emocjonalizm”.

Obrazy zgłodniałych psów wpisały się jednak we wspomnienia autora z Goa.


Obok sprzedawców betelu, zapalających się wieczorem kaganków bądź lampek karbidowych w herbaciarniach i barach.

Pewnego razu autor z żona zostali zaproszenie na feni. Goański samogon tworzy się ze sfermentowanego soku palmowego uzyskiwanego przez nacinających pień palmy chłopców.

Busikiem z plaży Colvo do handlowego Margao. Znów perkalowe sukienki zamiast sari, spodnie i koszule zamiast dhoti, uścisk rąk zamiast złożonych dłoni w geście namaste. 


 


A na sklepach portugalskie nazwy: Pereira, Furtado,Dias. Ślad 450 lat kolonizacji portugalskiej. W Margao placyk otoczony budowlami sądowo-administracyjnymi i sklepami w portugalskim stylu z pomnikiem konkwistadora na środku. Pewnego dnia na nim pilnowana kordonami policji demonstracja młodzieży. Życzliwie nastawienie Indusi w tłumie dają się czasem ponieść emocjom. Potrącona przez kierowcę krowa, czy dziecko mogą doprowadzić do linczu, a polityczny wiec może przejść w palenie autobusów.  Czasem słowo podpala wieś, miasto, giną ludzie. 


 


Tym razem chodziło o protest braminów przeciwko dodatkowym punktom dla bezkastowych umożliwiających im uzyskanie miejsca na uczelni bądź pracy mimo słabszych wyników. Pól wieku prawnego zniesienia systemu kastowego nie rozwiązało problemu podziałów. W indyjskich miastach często dochodzi do rozruchów z różnych powodów – politycznych, czy religijnych. Ogień i krew na ulicach. Do których można się odwołać w następnych zamieszkach.

Autor w lokalnej gazecie czyta o poszukiwaniu kandydata na kierownika działu telekomunikacji z dyplomem ekonomii i znajomością języka konkani i marathi.  Trwa rekrutacja do ochrony festiwali religijnych, wystaw, stanu wyjątkowego. Poszukiwani chłopcy i dziewczęta. Autor w Goa, gdzie częściej słychać gitarę niż indyjski sitar,trafia na koncert tego ostatniego.


  


To obca dla nas muzyka, a jednak słuchając jej można przeżyć tajemnice więzi z bogami, z ludźmi, rozpacz i nadzieję, twórców muzyki i własną.

 

Ostatnia wędrówka

Wąskotorówką z Vasco da Gama przez Margao, a potem 6 godzin przez dżunglę górską, z przystankiem pociągu na obejrzenie największego goańskiego wodospadu – Dudhsagar (Ocean Mleka).

 


Huk kilkusetmetrowego spadku wody. W Belagaum przesiadka na ekspres Bangalur – Bombaj. Zdumiewająca niezawodność indyjskich rezerwacji. Z nazwiskami wywieszonymi przy miejscami. W morzu tłoczących się ludzi.

Przedmieścia Bombaju. Każdy monsun zostawia ślady pleśni na domach nadając stwarzając  obraz gnijącego miasta.

Dworzec Wiktorii w Bombaju. Noclegi w dwuosobowych pokojach gościnnych na dworcu zajęte, dormitoria wspólne kobiece lub męskie w oczach autora nie wchodzą w rachubę. Zamknąwszy wynajęty na mieście hotelowy pokój na własną kłódkę, ostatnia wyprawa na miasto.

Refleksje autora, jak pisać o Indiach. W chwili jego wizyty (1989) to stanowią one 1/3 miliarda ludzi (obecnie ponad miliard),  tysiące miast, kilkadziesiąt języków, kilka religii, kilka tysięcy bogów. Jak zamknąć w słowach takie bogactwo?Wg niego każdy z nas jedzie ze wstępnym założeniem „znalezienia tego, co o Indiach wyczytał lub co obejrzał na taśmie filmowej". Ktoś rozentuzjazmowany ideami Gandhiego


 


dopatrzy się w Indusach wyznawców biernego oporu, ludzi żyjących bez przemocy. Ubóstwi ich cierpliwość i łagodność.  Uznając, ze nie darmo pochodzą z tego, kraju co Budda.


 


Poszukiwacze karmy i reinkarnacji zwrócą uwagę na stoicyzm przyjmowania najnędzniejszego z losów w oczekiwaniu na lepszą historię życia w następnym wcieleniu. Ci, co widzieli przedsiębiorczość Indusów w Afryce, zauważą ich kupieckie nastawienie na zysk, dar handlu widoczny już u chłopców sprzedających na ulicach co się da.Ktoś, kto śledzi historię Indii dostrzeże w Indusie wojownika. Popatrzy na niego  poprzez liczne bitwy, które rozegrały się na tych ziemiach, ale i w najnowszej historii dostrzeże sprzeczność między sikhizmem głoszącym miłość do ludzi a  dążeniem do separatyzmu pendżabskim,

którego kwintesencją był mord sikhijskich ochroniarzy na premierze Indii. Podobny dreszcz i niepokój, co do tego, jakie są Indie, może budzić sytuacja w Kaszmirze,


 


a wcześniej w 1947 kosztujący kraj życie milion ludzi – podział wyodrębniający z Indii muzułmański Pakistan. Można tez patrzeć na Indie jako na rosnąca potęgę ekonomiczną  czytając o uzyskaniu dostępu do bomby atomowej


 


widząc obrazy reaktorów atomowych,


 


Rozwoju techniki i informatyki czy petrochemii.


  


Autor zebrał w tek książce wrażenia z kilku pobytów w Indiach. Jednym z jego wspomnień jest obraz setek ludzi w kolejkach po wizy. W Delhi, Bombaju i Kalkucie  czy przed konsulatami amerykańskimi, arabskimi, europejskimi. W nadziei na zmianę, na lepsze życie gdzie indziej.

Rozsiani po całym świecie. Bawią dzieci Arabom, piorą ich bieliznę, budują dla nich drogi, tworzą swoje getta w Londynie, zakładają sklepiki w Nowym Jorku, przejmują motele w Kalifornii. Rozpowszechniając w świecie zapachy swojej kuchni, muzykę swoich filmowych melodii.  Jak mierzyć czas w Bombaju? Szafiry sprzedaje się tu obok miejsca gdzie w błocie grzęzną święte krowy. Codziennie do miasta zjeżdżają się dziesiątki tysięcy ludzi, którzy opuszczają pola uprawiane jak setki lat temu uprawiali je ich przodkowie.


W okolicach Bramy Indii zmiana - zamiast placu pełnego handlarzy pamiątek, zaklinaczy wężów, czy treserów małpek - pomnik Gandhiego


 


otoczony klombami. Indyjskie wyjaśnienie: racja stanu.Gdy Bombaj wrzał politycznie w miejscu symbolizującym stare sprzed czasów odzyskania wolności Indie podnosił się krzyk manifestantów:


 


"Precz ze skorumpowanymi politykami!". Gniew zawiedzionych, krew bitych filmowały z okien hotelu  Taj Mahalu zagraniczni dziennikarze. Teraz nie ma tu miejsca na demonstrację.

Bombaj. Miasto, od którego często zaczyna się podróż po Indiach. W którym się ja kończy. Dusząc się wilgotnym powietrzem. Z obrazami miasta w pamięci.