Sloneczniki

Ze wschodu na zachód - A. J. Toynbee

Tytuł: Ze wschodu na zachód: Podróż dookoła świata
Autor: Arnold J. Toynbee
Oryginał: angielski
Wydanie oryginału: 1958
Tytuł oryginału: EAST TO WEST
Polskie wydanie: 1962
Tłum: Tadeusz Jan Dehnel ("PAX")

Sławny historyk brytyjski, Arnold J. Toynbee,

  

twórca wielotomowej historii świata (Study of History") pisanej z perspektywy5 kontynentów i traktującej rozwój poszczególnych  cywilizacji jako odpowiedź na wyzwanie czasu ("Challenge and response") przedstawia tu swoje wrażenia z podróży poprzez kontynenty. Zaczyna ją w Ameryce Południowej podziwiając twierdzę  Cartagena de Indias w Kolumbii.
Dalej podróżuje przez Amerykę Łacińską zachwycając się m.in. Machu Picchu

 

czy jeziorem Titicaca

   

Kolejny etap podróży do Australia.
a potem w Indonezji rozważania na temat wulkanu Gunung Api

 

urzeczenie tam buddyjskimi stupami w Borobudur

 

Z indonezyjskiej wyspy Sumatry znad rzeki Papua

 

nad wietnamski Mekong

 

Mijając filipińską Manilę,

  

Honkong, na Hokkaido zastanawiając się nad Japonią.
Kartkę dalej już w Kambodży porównuje buddyjski Angkor  do "Odysei" czy "Raju utraconego".

 

pisząc o buddyzmie w Birmie dojeżdża do Indii.

Jeśli już jesteśmy w Indiach, to chwile się tu zatrzymam.
Toynbee swoje wrażenia z Indii zaczyna od refleksji na temat praw zwierząt,które są tak ufne tu wobec człowieka, bo wiele im tu można, świadome tego, że ich obecność jest częścią boskiego ładu wiedzą,  że nie wolno ich zabijać. Choć, jak Toynbee zauważa nie oznacza to, że zabiega się w Indiach o ich godziwe utrzymanie. T. pisze zabawnie o tym, że drogi należą tu do zwierząt,
               
 

"subkontynent wcielony w krowy"

  

że jastrzębie zuchwale potrafią porwać jedzenie z talerza, a wróble skaczą beztrosko po stole,. Mimo to wolałby on wcielić się kiedyś w krowę naZachodzie.  "W Indiach nie byłbym zarżnięty, ale na nic więcej nie mógłbym liczyć". Uważa on, że nasze krowy mają ograniczone prawo dożycia, ale pełniejsze do szczęścia.
Kolejnym tematem jest nowa mapa Indii powstała w 1947 roku, gdy subkontynent wyzwolił się spod panowania brytyjskiego przezywając tragiczny podział na Indie i Pakistan. Toynbee pisze tu o walkach o władzę  po odejściu Brytyjczyków przypominających walki o sukcesje padającego Imperium Mogołów.Teraz pozostawione sobie Indie, jednoczone uprzednio udziałem w brytyjskiej armii,administracją, językiem angielskim i siecią kolei, podzieliły się dramatycznie. Na podziale najbardziej ucierpiały dwie prowincje: na zachodzie Pendżab i na wschodzie Bengal. Przecięły je na pół granice państwowe między Indiami a nowo powstałym Pakistanem.

 
czerwony kolor pokazuje tereny sporne podczas podziału 1947 na Indie i Pakistan

Podzielono dwie strefy językowe, z katastroficznymi  skutkami gospodarczymi.Wschodni Bengal odcięto od Kalkuty i od przewodzącej gospodarce mniejszości hinduskiej.W Pendżabie rozerwano sieci systemu nawadniania zabezpieczającego dobrobyt kraju. Resztę Indii też ogarnął duch podziału na tle różnic językowych.Z e względu na telugu utworzono nowy stan Andhra Pradesh. Nacjonalizm językowy stawał się siłą odśrodkową.Pojawiała się groźba, że lokalny patriotyzm Tamilów, Andhrów i mieszkańców Kerali może osłabiać ducha jedności Indii (jednoczonych dotąd panowaniem brytyjskim i hinduizmem). Problemem stał się też Bombay.

  

 W tej gospodarczej stolicy Indii  miejscowa ludność z Maharasztry mówiąca językiem marathi stanowi siłę roboczą, ale pieniądze napędzające ekonomię pochodzą od Gudżaratów, Parsów i Sindów. Konflikt gotowy. Różnojęzyczna mniejszość decydująca o rozkwicie miasta chciałaby z niego utworzyć odrębną jednostkę administracyjna, ale Maharasztra się na to nie zgadza.  Dwie wielkie niegdyś ludy Indii słynący z męstwa Maharathowie i szczycący się rozkwitem kultury Bengalczycy tracą naznaczeniu. Prym wiodą biznesmeni z Gudżaratu, który dał kiedyś Indiom Gandhiego. Złamany podziałem Bengal musi się godzić ze zmierzchem swoich wpływów, ale w Maharasztrze pamiętającej moc takich postaci jak Sziwadżi,(Shivaji)

 

Ghokale  i Tilak lokalny nacjonalizm rośnie w siłę.

T. ciekawi zmaganie się z subkontynentem Indii.Dla historyka to miejsce jest szczególnie wg niego interesujące ze względu na wielkość populacji, w której przeważa ludność wiejska,

 

pytanie jak się chłopów przekona do modernizującej się gospodarki,

 

na ile uda się dzięki niej odmienić ich los. Istotne jest też , jak Indie rozwiążą problemy różnic językowych i religijnych, jak wyznaczą sobie wewnętrzne i zaakceptują zewnętrzne granice. Strategiczne położenie Indii (między Chinami a Pakistanem) czyni z nich miejsce, w którym też decydują się  sprawy światowego pokoju. T. pisze, że "Indie objawiają się na drogach, które nigdy nie bywają puste albo nudne" (...) Trzy,cztery tysiąclecia kroczą ramię w ramię"
 
 

"Na drogach Indii spotyka się odwieczne chłopstwo żyjące na swoją odwieczną modłę". T. uważa, że jego widok nadal  przypomina opis życia na Wielkiej Drodze Kołowej w "Kimie" Kiplinga.

 

Patrzącemu na to T. Marzy się podróż przez Indie dwukółką zaprzężoną w woły:"Wyruszę w podróż bez celu i kresu, a jeżeli z niej wrócę,przywiozę ładunek prawdziwej wiedzy złożony między wolno obracającymi się kołami"

   

T. pisze też o przebudzeniu indyjskiego chłopstwa.Pisze: "Na naszej ziemi żniwa powtórzyły się zapewne osiem tysięcy razy. Wobec tego nad głową drzemiącego chłopstwa przetoczyło się osiem tysięcy lat". T. uważa, że " cywilizacja ze swoimi dwoma chorobami wrodzonymi - wojną i niewolnictwem - powstała kosztem chłopa". Każe nam zobaczyć "wyraz męki i cierpliwej rezygnacji" obecny nie tylko w oczach potulnego wołu, ale i chłopa indyjskiego.

 

Indie próbują to zmienić. Nie tylko rozdając żywność w rejonach głodu.

  

 Drogą perswazji, nie przemocy. Obejmują siecią pomocy coraz więcej wiosek. Pojawia się w nich zespół: lekarz, agronom, inżynier. Uczą oni mieszkańców wiosek budowania dróg, kopania studzien, higieny i nowoczesnych metod uprawiania ziemi. Z dużym taktem, bo ich zadanie to"poruszyć chłopa z miejsca jego własnymi siłami". To mogą zrobić pracując, własnym przykładem. Działacze akcji społecznych liczą przede wszystkim na kobiety.

 

Prace zaczyna się od budowy szkoły wiejskiej, zbudowania zabezpieczonej od skażenia studni i zastąpienie pełnej odchodów drogi brukowana ulica,wzdłuż której biegnie rynsztok.

T. w swej podróży zachwyca się indyjskimi rzekami,chociaż widzi je w porze suchej, wyobrażając sobie tylko ich moc(często niszczycielską) w czas monsunu. W czas suszy objawiają się nam w postaci suchych szerokich koryt. Mosty rozpięte są tam nad sucha, kamienista droga, środkiem której płynie nikła struga wody. Rzeki Pendżabu (nawet wielki Indus)

 

człowiek próbuje ujarzmić zaporami wykorzystując ich wodę w sztucznych kanałach nawadniających pola.
T.jest tak urzeczony rzekami Indii, że prowadzi w książce jakby dialog z nimi przemawiając kolejno do każdej z nich. Przywołuje święty Ganges

 

nie tylko z miejsca, gdzie mija on Benares. W jego pamięci pojawia się widziana z pociągu przecinającego Bihar rzeka Son

 

Pisze o rozlewiskach Brahmaputry, której zdarza się zalać Bengal powodziami, gdy topią się śniegi Himalajów.

 

Przywołuje w pamięci rzeki Krishnę
 
 

Godavari.

 

Rzece Satlej T. przypomina dzień, w którym Sikhowie postanowili opanować jej lewy brzeg.

 

Rzekę Bias pyta, czy pamięta dzień, kiedy Aleksander Wielki zrezygnował z jej przeprawy,

  

T.jeszcze patrzy na nie, a już tęskni za nimi. Za ich nurtem, za tym,czego świadectwem były w przeszłości, za świętością, jaka widzą w nich hindusi.

 

Rzeki to dar Boży dla Indii. Bez nich nie istniało by życie. Teraz wykorzystują to modernizujące się Indie stawiając (kontrowersyjne dla niektórych) zapory, magazynując wodę z ulew monsunowych w sztucznych zbiornikach, nawadniając pola. Jak pisze T. "W porównaniu z nimi świątynie stanowią niedawny i pomniejszy wkład w życie Indii".

Na południu Indii ogląda świątynie,które zajmują centralne miejsce wokół którego rozbudowało się miejsce.Patrząc na rydwany bóstw oczekujących corocznych procesji w Madura zastanawia się nad starożytnym Ur czy Babilonem.
 

Przemyśliwa, czy to czasem nie sumeryjskie budowle były inspiracją dla architektury indyjskiej mimo, że uważa się, iż prototypem hinduskiej świątyni jest buddyjska stupa.

 

 Jak pisze T. "buddyzm jest macierzą indyjskiego budownictwa sakralnego".Ariowie zniszczywszy prastarą kulturę doliny Indus czcili, wg niego, bogów pod gołym niebem. Dopiero buddyści wznieśli pierwsze sakralne budowle stupy (dla przechowywania relikwii Buddy) i wihary (klasztory dla mnichów). Oni też wyrąbywali stupy i wihary w skale w pieczarach, w zboczach gór. W Ellora mamy dowód jedności trzech religii - wykute w skałach świątynie buddyjskie, hinduskie i dżinijskie.

 

T. od świątyń wykutych w kamieniu woli te z Mahabalipuram z VII wieku po Chrystusie

  


na Wybrzeżu Koromandelskim między Chennai a kiedyś francuskim Pondicherry.

"Rzeki i świątynie żyją nadal w naszych czasach lecz twierdze Indii utraciły znaczenie". T. jako historyka twierdze fascynują. Lubi też widok z ich wysokości. Czasem jednak jego 68 lat życia nie pozwala mu się już w tropiku wspiąć na samą górę twierdzy np. Daulatabad

 

w stanie Maharasztra. Cieszy się, że w twierdzy Golconda (pod Hajdarabadem) udało mu się wdrapać na słynne "schody kochanków".

 

Gwalior w Madya Pradesh podziwia jako wytwór natury rozbudowanej rękoma ludzi. Ma wrażenie, że jak w Grecji zaciera się tu granica między tym, co tworzy natura, a co uzupełnia człowiek.

 

Kolejny etap podróży to Sri Lanka.T. Ląduje na suchej części wyspy, gdzie przez 2 tysiące lat rozwijała się historia wówczas Ceylonu. Dopiero potem na zadeszczonej południowej części wyspy powstały plantacje herbaty i górskie stacje klimatyczne.Początkowo autora książki w tamilskim mieście Jaffna uwięziły lokalne konflikty.

   

Większość na wyspie to buddyjscy Syngalezi, ale hinduskie, tamilskie i chrześcijańskie (potomkowie Holendrów) mniejszości zajęły wyższe społecznie stanowiska. Gdy demokracja dopuściła do władzy większość,Syngalezy zaczęli nadużywać swej władzy wobec mniejszości. Nakazano np,że obowiązują tylko tablice rejestracyjne pisane językiem syngalezkim.Tamile zagrozili, że położą się pod każdym samochodem, który się temu podporządkuje.
Kiedy T. udało się jednak wyruszyć w głąb wyspy, miał okazję zobaczyć tamy, groble i nawodnione pola, częściowo zniszczone przez wojnę domową.

 


Ze szczytu Sigirija,na którym 1500 lat temu rzekomo król-morderca szukając ucieczki przed zemstą postawił zamek warowny T. oglądał z zachwytem krajobrazy wyspy.

 

I znowu powrót do Indii. Szukanie w Sringapatam (Srirangapatna)nad rzeka Kaveri śladów bitwy z 1799 roku, podczas której Tipu Sahib stracił królestwo i życie. Umiejscowiona na wyspie rzecznej ufortyfikowana stolica muzułmańskiego królestwa Mysore tracąc swojego króla otworzyła panowaniu Brytyjczyków drogę na południe Indii.

 

Śravana Belgola koło Mysore - wykuta w skale, gigantyczna postać jednego zTirthankarów- świętych dżinizmu ( liczącej sobie dwa i pół tysiąca lat religii, która narodziła się jednocześnie z buddyzmem). Może gdyby nieogromny wpływ reformatora hinduizmu Adi Śankara miałaby dziś w Indiach dużo większy wpływ. W przeciwieństwie do buddyzmu nigdy dżinizm nie rozszerzył swojego działania poza Indie, ale i nie został z nich wyparta przez hinduizm.

 

Zdaniem T. chrześcijaństwo przypomina buddyzm. Też opanowało pół świata, ale utraciło władzę nad swoim ojczystym krajem, który obie religie traktują jak ziemie  świętą. T. zadaje sobie pytanie, czy Indie straciły czy zyskały na tym, że dżinizm w cieniu hinduizmu nie urósł, a buddyzm(pomijając nielicznych z niskich kast i pielgrzymów do świętych miejsc  w Biharze) "wyemigrował" za granicę.

Na kolejnym etapie podróży T. znów zajmuje się podziałem Indii w 1947. Rok wyzwolenia Indii spod panowania brytyjskiego był czarnym rokiem szczególnie dla Bengalu  Pendżabu. W Pendżabie bliskie dotychczas miasta Amritsar i Lahore rozdzieliła najpierw krew, potem granica. Lahore stolica  sikhów i muzułmanów stał się pakistańskim miastem wyznawców islamu.

 

Amritsar powstał na pustkowiu jako miasto sikhów. Wokół ich świątyni.

 

W sikhizmie (wyrosłych z próby syntezy islamu i hinduizmu) T. zauważa podobieństwo do protestantyzmu z jego dyscypliną i precyzją. "Granth Sahib" , święta księga sikhów, zawierająca obok słów ojca sikhizmu Guru Nanaka teksty Kabira i innych mistyków muzułmańskich, cieszy się kultem przewyższającym cześć oddawana w protestantyzmie Biblii. Mimo obecności muzułmańskich tekstów w Granth Sahib między wyznawcami obu religii polała się w 1947 krew. Obie kultury przeplatają się ze sobą -w Lahore grobowiec wodza sikhów Ranjita Singha znajduje się tuż obok meczetu. A jednak w rachunkach krzywd są wzajemnie zburzone domy,zabici krewni, zgwałcona kobiety.I rozdzielone bratnie kiedyś miasta.
Wchodząc w skład Pakistanu Lahore zyskało na znaczeniu, ale przestało być stolica trzech wyznań - islamu, hinduizmu i sikhizmu.
Amritsar w granicach indyjskiego Pendżabu pozostaje stolica sikhów.

Kolejny etap podróży T. to Gandhara podzielona między Indie (Peszwar), Pakistan i Afganistan - twierdza buddyzmu sławna z rzeźb współczującego Buddy

 

 i z Przełęczy Chajberskiej, która przechodzili do Indii najeźdźcy.

 

To miejsce jest dla T. okazją do zastanowienia się nad płynnością granicy, kontrolowanej tu przez zbrojnych Pathanów. Mieli z nimi kłopoty sikhowie, potem Brytyjczycy. Jak pisze T. góry nie są w stanie ich wyżywić, schodzą w doliny walcząc tam o swoje miejsce.T. uważa, że rozwiązaniem dla wojowniczych plemion

 

 

może być nawodnienie jałowej doliny dzięki sztucznemu jezioru Warsak.

Ostatni etap podróży po Indii wiąże się z Doliną Indusu - odkryta w XX wieku zapomniana cywilizacja miejska  w Harappa

   

 i Mohendżo Daro.

 

Trzy tysiące lat przed Chrystusem w Dolinie rzeki Indus budowano miasta na symetrycznym planie z wysokiej jakości cegły. Wyposażone w ścieki,łaźnie, spichlerze. Skąd byli? Kto ich zniszczył? Stajemy przed tajemnicą.

Podróż T. trwa. Przed nim jeszcze Izrael, Iran, Irak,Syria i na końcu Bejrut, z którego odleci do Anglii. Kończąc17-miesięczną podróż, do której przygotowywał się przez półtora roku.

 

Zamykający podróż Bejrut jako stolica Libanu można opatrzyć komentarzem Toynbee'go  o dwóch wrogach prawdziwych podróżników: samolotach i stolicach.  "Im doskonalsze walce młyńskie, tym mniej pożywny chleb",pisze T. I "Stolice  świata współczesnego stają się coraz większe,coraz bardziej do siebie podobne, coraz potężniej namagnetyzowane."(...) "Ale prowincja jest nawet dziś realnym obrazem świata".

W swej opowieści daje nam perspektywę historyka, który patrzy na miejsce z punktu widzenia czasu. To ciekawe, nawet jeśli książka zawiera wrażenia zbierane 50 lat temu, chociaż... mi najlepiej czytało się o Indiach.
Sam T. też zresztą pisze o nich bardzo emocjonalnie:
"Indie rzucają czar na przybyszów ze wszystkich stron świata. Chiński buddysta, który w V czy VII wieku po Chr. pielgrzymował do Gandhary albo Biharu, odczuwał ten urok równie silnie jak dzisiejszy świecki gość z Zachodu. Niewiele krajów niepokoi tak i zbija z tropu cudzoziemskiego wędrowca. Jeszcze mniej chyba budzi przy rozstaniu podobny żal i równie gorące pragnienie powrotu".