Sloneczniki

Agent Vinod - dużo wybuchów i pędzenia dokądś

Reżyseria:Sriram Raghavan ("Johny Gaddar", "Ek Hasina Thi", Badlapur)
Scenariusz:Sriram Raghavan
Zdjęcia:C.K. Muraleedharan ("3 Idiots", "Lage Raho Munna Bhai")
Muzyka: Pritam Chakraborty ("Jab We Met", "Race")
Język: hindi
Produkcja: Indie
Premiera: 2012
Ocena: IMDb 5/10


Czyjaś śmierć. Niejedna. I groza. Na rynku rosyjskim, po rozpadzie ZSRR pojawia się walizkowa bomba atomowa. Kto ją kupi? Jak wykorzysta? Indyjski agent Vinod (Saif Ali Khan)


zabiega o to, by nie wpadła ona w ręce pakistańskich terrorystów i by nie zdetonowano ja w Delhi….

 

Wracam do filmów indyjskich. Czas na hindi, a więc i na zrealizowany w …  roku thriller. Po bardziej ambitnych  skandynawskich dramatach, nastawiłam się tylko na zabawę. I było tak, jak myślałam, że będzie. Wraz z agentem szybko przenosiłam się z Delhi do Petersburga, potem do Maroka, do Somalii i oczywiście do pakistańskiego Karaczi. Posługując się wszystkimi możliwymi środkami transportu. Pędząc  samochodami, lecąc samolotem, łodzią na pakistański statek u brzegów Afryki, rykszą przez tłum delhijski. A może na motocyklu?

Byle szybko. Uciekając przed kimś, goniąc kogoś. Czas licząc w sekundach do wybuchu.

Rozbawił mnie rosyjski w  hindi filmie. Gdzie go już słyszałam? W „No Smoking”? Na Goa w „Dum Maaro Dum”? Samą Rosję w bollyfilmie widziałam tylko raz : w  „Lucky -  A Love Story”. Tu do strzelaniny dochodzi na dyskotece, gdzie półnagie panienki wyginają się na tle… fresków cerkiewnych. Zastanawiam się, czy to pomysł indyjskich scenografów, czy rosyjska rzeczywistość.  Kiedyś już przecież w Kazański Sobór Sowieci zamienili na muzeum ateizmu i po wejściu do niego zamiast wyobrażenia Chrystusa można było zobaczyć wypchaną małpę.

Oprócz Rosji z matrioszkami i  patetycznymi pomnikami  możemy tu zobaczyć Saif Ali Khana  uwodzącego mężczyznę, Kareenę Kapoor odciągajacą uwagę schwarzcharakterów tańcem,

 

Indusa jako bodyguarda rosyjskiego gangstera (no coż, mówi się, że w 2050 roku co czwarty człowiek na Ziemi to będzie Indus),  ociekającego złotem zabójcę płaczącego nad rannym wielbłądem, tomik XI-wiecznej poezji perskiej wykorzystywany do odpalenia bomby i cztery tysiące kamer śledzące Delhi.

Inny wątek – Pakistan nie jest już przedstawiany jednoznacznie źle, a Indie jednoznacznie dobrze. Zagrożenie stwarzają pakistańscy fundamentaliści, ale i żądni pieniędzy i władzy Indusi. Symbolem dążenia do pakistańsko-indyjskiego pojednania jest wątek miłosny (jak w Veer  Zaara) Pakistanki  i Indusa zagrany przez rzeczywistą parę: szykującą się wkrótce do ślubu Kareenę Kapoor i Saifa Ali Khana.

 

I tyle mało  ambitnej adrenaliny w indyjskim wydaniu. Ze śmieszną sceną przesłuchania z udziałem serum prawdy.

I bohaterem podszywającym się pod imiona postaci z też propagującego jedność ponad podziałami religijnymi filmu „Amar Akbar Antohny”.


Czy polecam? Nie, choć mi akurat podpasował pod nastrój.


P.S.

z XI-wiecznych Rubajjat Omara Chajjama

Skoro tylko wiatr zostanie z wszystkiego, co jest,
nic prócz straty i prócz klęski z wszystkiego, co jest,
pomyśl sobie, że jest w świecie wszystko, czego nie ma,
możesz uznać też, że nie ma niczego, co jest.

(inne tu)