Sloneczniki

Wszystkie odloty Cheyenne'a - najpiękniejsza jest wdzięczność

Reżyseria:    Paolo Sorrentino ("Skutki miłości", "Boski",
                   "Przyjaciel rodziny")
Scenariusz:  Uberto Contarello,
Paolo Sorrentino
Obsada:       Sean Penn, Frances McDormand, Judd Hirsh,
                   David Byrne (siebie)
Muzyka:       David Byrne, Will Oldham
Zdjęcia:        Luca Bigazzi
Nagrody:      nagroda ekumenicznego Jury w Cannes,
                   nominacja do Złotej palmy w Cannes za film
Język:          angielski
Produkcja:    USA
Premiera:     2011
Tytuł:           This Must Be the Place
Ocena:          IMDb 6.7

  
 

"Czy pojechałeś w podróż, by odnaleźć siebie?


Edward Hopper

- Przecież jestem w Nowym Meksyku, a nie w Indiach". Ten dialog z "Wszystkich odlotów Cheyenne'a", mógłby wprowadzić  film na ten blog o Indiach. Ale na tej zasadzie mogłaby się tu znaleźć (nie znajdzie się!) "Śnieżka" z J.Roberts, bo zrealizował ją Indus Tarsem Singh.
We "Wszystkich odlotach Cheyenne'a" nie ma Indii. Są za to ogromne przestrzenie Ameryki


Edward Hopper

widzianej oczyma trzech Włochów: reżysera i scenarzysty i operatora. Niezwykle filmowanej. Na podobieństwo pustych przestrzeni z obrazów



 Edwarda Hoppera.



W obrazach pokazywanych kamerą Luca Bigazzi jest wolność


 i samotność. I zagadka. Niezwykłych spotkań bohatera

 

w podróży przez Amerykę.



Choćby spotkanie z autostopowiczem, starym Indianinem, który nie zamieniwszy z bohaterem ani słowa każe się wysadzić w płaskiej przestrzeni traw, gdzie nigdzie nie widać celu podróży,

 

 gdzie pustka nieba sięga aż po horyzont. Powtarzam: dziwnych spotkań tu nie brakuje.




  I rozmów - na przykład w barze o tym, że najpiękniejsza jest wdzięczność.
Dialogi są na tyle zabawne, że po powrocie z kina  jakiś czas rozmawialiśmy nimi w domu. Nie mogąc jednak mimiką oddać tego, co do tej historii wnosi postać tytułowego Cheyenne'a zagrana przez Seana Penna ("Przed egzekucją", "Cienka czerwona linia").

 

 Co określa jego stan ducha? Depresja czy nuda? Co ukształtowało jego bohatera? Trzydzieści lat milczenia w relacji ojca z synem i podróż, która jest próbą przedłużenia ojcowskiej misji, dokończenia jego życia przez syna, który kiedyś niezrozumiany opuścił dom rodzinny na zawsze. 
Widzimy tu gwiazdę rocka zastygłą w swym niegdysiejszym image'u. Uwięzioną w założonej w młodości masce. Jak owad zamknięty w w bursztynie.

 

A przecież jednocześnie Cheyenne Penna jest zabawny, budzi współczucie, wzrusza.



Droga to wciąż ktoś nowy na horyzoncie, więc kolejno cieszymy się poznając różnych cudaków Ameryki.
 
 

Pod muzykę Willa Oldhama i Davida Byrne'a, który gra w tym filmie siebie.

 

Mnie osobiście bardzo ujęła relacja małżeństwa. Jest w niej coraz rzadziej spotykana wierność, szorstka czułość,



opiekuńczość, rozumienie się.



Urzeka prawdziwością także dzięki grze Frances McDormand ("Fargo")



Podsumowując: podróż jako droga do siebie, żydowskie korzenie bohatera,



śmierć jako szansa na odkrycie dla nas  naszych bliskich, cień Holocaustu,


przemiana. I zabawne, ale i poruszające dialogi. Plus postać nie do zapomnienia. I pełne pustki obrazy Ameryki.

Dołączam "Wszystkie odloty Cheyenne'a" do lubianym przeze mnie amerykańskich filmów (na liście m.in. "Miasto gniewu/Crash" i "Dym/Smoke")
 
 
 
Sean Penn z reżyserem Paolo Sorrentino