Sloneczniki

Kabhi Khushi Kabhie Gham- i tak to się zaczęło

Reżyseria:   Karan Johar ("KANK", "My Name Is Khan")
Scenariusz   Karan Johar
Produkcja:   Yash Johar 
Muzyka:       Jatin-Lalit, Sandesh Shandilya, Aadesh Shrivastava 
Zdjęcia:       (Qayamat Se Qayamat Tak, Aks, Jodhaa Akbar)
Obsada:       Amitabh Bachchan, Jaya Badhuri, Shahrukh Khan, Kajol , Hrithik Roshan,
                   Kareena Kapoor, Farida Jalal, 
Gatunek:      dramat rodzinny i miłosny
Montaż:        Sanjay Sankla (KHNH)
Premiera:     2002
Nagrody:      22 nagrody (scena roku, za role- Kajol, Jaya, dialogi, scenografia,
                   Sonu Nigam za piosenki etc), 33 nominacje (za rezyserie, za role- SRK,
                   Amitabh, Hrithik, Kareena, Kajol, Johny Lever, playback- Alka Yagnik
                   Udit Narayan, za muzyke etc)
Oceny:         IMDb 6.9/10 , Tamanna 7/10, Zahra 6/10


     


Yashovardhan "Yash" Raichand (Amitabh Bachchan) i Nandini (Jaya Bhaduri) maja wszystko - bezpieczeństwo  pieniądza, małżeństwo, w którym żona widzi  w mężu boga i

 

 i dwóch synów, którzy budzą w nich dumę. Ale tez i oczekiwania wobec nich. Ojciec wiąże wielkie nadzieje z osobą starszego, adoptowanego Rahula (SRK),


  

 jednak, gdy syn bierze ślub z miłości z dziewczyna z niższej kasty (Kajol),
odtrąca go. Rozżalony syn opuszcza  z żoną Indie. 10 lat później jego młodszy brat Rohan (Hrithik Roshan) przyjeżdża do Londynu, by w domu swego brata  

nie ujawniając,  kim jest doprowadzić do zgody między Rahulem a jego ojcem...

Po ponad setce postów czas przedstawić winnego tej radosnej twórczości. To "Kabhi Khushi Kabhi Gham". Czy ktoś Was w ogóle zaraził się indyjską chorobą od innego filmu? Mnie gorączka ogarnęła właśnie przy nim. I choć potem zdarzyło mi się zobaczyć niejeden film, który powinien mieć z Indii wyleczyć, to...
Jak powiada Shekhar Kapur ("Bandit Queen", "Elizabeth"), który pracował w obu fabrykach marzeń "Bollywood pozwala emocjom dziko się rozbujać, Hollywood je powstrzymuje"- Napowstrzymywalam się latami, czas pozwolić  sobie na huśtawkę uczuć.

Teraz z dystansu lat i setek innych indyjskich filmów obejrzanych po nim inaczej widzę ten film. Oglądając go  pierwszy raz,  byłam zdumiona grzmotami walącymi, gdy bohaterowie intensywnie przeżywali swój dramat. Czujnie tez popatrywałam na płaczących mężczyzn. Niemniej sama   nie zauważyłam, kiedy dałam się porwać kolorom, melodiom, uczuciom bohaterów


    


i już cała byłam w historii pierwszy raz przeżywając hinduski pogrzeb (w tym filmie nawet dwa), krążąc siedem razy wokół świętego małżeńskiego ognia, zaprzeczając swoim tęsknotom, przyznając się do nich, zacinając się w urazach, kruszejąc w pragnieniu pojednania. Teraz z dystansu patrząc widzę ckliwość i sztuczność tej rodzinnej sielanki, ale mam też w sobie tę osobę, która z uśmiechem patrzyła nad droczącą się parę SRK i Kajol, choćby w scenie przymierzania bransoletek, na tańce, w których obok rzeczywistych postaci widziało się te, za których obecnością tęsknimy.


   

W jednym filmie od razu skonfrontowałam się z dwoma świętami hinduskimi: Diwali i Karwa Chauth, widziałam, jak w te święta pięknie wpalątają się czyjeś pragnienia, jak kogoś ze sobą zbliżają, kogoś godzą. K3G pokazał też  problem podziału Indii na tych, co w kraju i tych, co za granicą, sławnych NRI (Indus Non Resident). Karan Johar,


     


  któryma opinię reżysera realizującego swoje filmy przede wszystkich z myślą o widzu za granicą, próbuje tu łączyć te dwa światy, nawet szydząc z małpiego ulegania kpiąco przedstawionemu Zachodowi, pokazuje indyjskich emigrantów jako tych, którzy w ostateczności przeskoczą z mini w sari i wstaną raniutko do modlitwy. Rodzina i religia - fundamenty życia, którym hołd składa ten film. Podobnie jak poprzedni film Karana, debiut „Kuch Kuch Hota Hai”, choć już niekoniecznie kolejny ”Kabhi Alvida Naa Kehna”.

W tym filmie można już zobaczyć to, co znajdujemy w wielu indyjskich filmach: silną więź syna z matką (zagrana prawdziwie przez  przywrócona po latach nieobecności indyjskiemu kinu Jayą Bhaduri),


  

 

konflikt syna z ojcem, dramat małżeństwa zawartego wbrew woli rodzica, motyw adoptowanego dziecka, nutę patriotyzmu, konflikt bogaci-biedni. Wszystko to  w przepychu przyprawiającej o zawrót głowy dekoracji. Filmowane pięknie (Kiran Deohans)

   


(operatora, który naście lat od "Qayamat Se Qayamat Tak" nie stal a kamera). Muzyka filmu od lat już weszła w mój krwiobieg – piosenki duetu Jatin-Lalita, Sandesha Shandilyi i Adesha Srivastavy nawet tak niewprawne ucho jak moje rozpoznają  natychmiast.

Ten film to multistarrer. Karan Johar zebrał na planie 3 pokolenia aktorskie. Najstarsze: małżeństwo Amitabh i Jaya Bachchan (razem wystąpili 20 lat wcześniej w „Silsila”), SRK I Kajol (chętnie widziani razem od filmu DDLJ)


   


i najmłodsi (wówczas nowe gwiazdy Hrithik Roshan, Rani i Kareena Kapoor).


 

  Znane mi dziś z dziesiątków filmów osoby widziałam wówczas po raz pierwszy, patrząc na nich chwilami z zażenowaniem, przestraszona czymś co trąciło mi egzaltacją, uwierzyłam jednak ich opowieści. Nasyciłam nią swój głód bajki serc. Wkrótce aż na Brooklinie zamawiając filmy z poznanymi właśnie aktorami.

Trudno ocenić film, któremu tyle zawdzięczam. Może nie chce mieć do niego odpowiedniego dystansu. Przecież  to dzięki niemu ruszyłam w podróż po Indiach, poznałam co stoi za obcymi mi kiedyś nazwami Mahabalipuram, Mahavira, Srinagaretc, czy zaczęłam się uczyć hindi.

Jeśli jesteśmy w tej samej podróży po Indiach,  rozumiecie o czym piszę.