Sloneczniki

Mera Saaya - pójdę za tobą jak cień

Reżyser:           Raj Khosla ("C.I.D.")
Scenariusz;     
G.R. Kamath
Gatunek:             dramat sądowy
Obsada:               Sunil Dutt, Sudhana
Muzyka:              
Madan Mohan
Zdjęcia:
            V. Babasaheb
Playback:           Lata, Asha, Mohammed Rafi
Tłumaczenie:    Mój cień
Premiera:         1966
Oceny:             IMDb 7.2/10, Tamanna 6/10

मेरा साया
 

Udaipur w Radżastanie.

 

Adwokat Thakur Rakesh Singh (Sunil Dutt)  zostaje pospiesznie wezwany z zagranicy do domu. Niestety jego żona
Geeta (Sadhana) umiera w jego ramionach. Po jej śmierci błąka się półprzytomny po pokojach, godzinami słucha jej śpiewu. Płacze przed jej obwieszonym girlanda kwiatów zdjęciem.



 Z tego stanu wyrywa go wizyta  śledczego Dalijita (Anwar Hussain). Aresztowano kobietę podejrzaną o rozbój. Raina (Sadhana) twierdzi, że tak naprawdę jest Geetą, żoną Thakura. Podczas ich konfrontacji smutek Thakura zastępuje pełen oburzenia gniew.



 Nie rozumie też skąd Raina zna najintymniejsze szczegóły z ich życia....

Lubię dramaty sądowe. Słowne pola bitwy, na których czasem walczy się o życie, czasem o prawdę. Gdy myślę o indyjskich dramatach sądowych, to przychodzą mi do głowy "Meri Jung" z Anilem Kapoorem, Damini Lightning, Akele Hum Akele Tum, podczas którego Aamir walczy o dziecko. To ze starych, a z nowszych "Veer-Zaara", Phir Milenge", "Aitraaz" czy "Shaurya". Tu też wiele scen rozgrywa się na sali sądowej. To taka sytuacja, w której trudno uniknąć uczuć.



A ja lubię uczucia! Tu niestety przedstawiane z myszką. Przez tatusia Sanjaya - Sunila Dutta. W porównaniu z "Mother India", gdzie na żywo i na planie ratował z płomieni Nargis zakochując się niej  na śmierć i życie, tu dzikus wyokrąglał i  zespokojniał. Ale też minęło 9 lat szczęśliwej miłości, a jeszcze 15 lat dzieli go od chwili, gdy w realu będzie przeżywać odgrywaną tu rozpacz po śmierci żony. Sunil Dutt smęci na tle pięknej architektury Udaipuru, choć czasem zdarzają mu się miny zbuntowanego Birju, rodem z "Mother India".



A Sudhana nie zraża się jego spojrzeniami spode łba. Chce jego i tylko jego! A może chce po prostu uniknąć szubienicy wślizgując się w rolę jego żony, którą do złudzenia przypomina? Czy słusznie ją oskarżono? Skąd podobieństwo i wszechwiedza o ich związku?



Wokół tego kręci się historia. Z zawsze miłym motywem podwójnej roli. Kto by nie chciał jej zagrać?

 
 

Ćwiczył to już dawno Amitabh Bachchan w "Donie", powtórzył Szaruk (poćwiczywszy w "Duplikate", "Paheli"), bawił się w to Anil Kapoor w "Kishen Kanhaiya", czy Hema Malini w "Seeta aur Geeta". Nawet Dilip Kumar dał się skusić na te podwójności. A my mamy dochodzić - reinkarnacja? sobowtór? rozdzielone bliźnięta? Wybieramy wersję najbardziej prawdopodobną wiedząc, że to nie musi być logika Bollywoodu. A może jednak?
Dramat sądowy, identyczne osoby i opłakiwanie żony. Prześladujące bohatera wspomnienia, porażająca go nieobecność.
 

 Ten ostatni motyw  wypełnia  sobą film "Saaya" z Johnem Abrahamem. Czyż nie chcemy, by ktoś, kto zniknął, wrócił do nas? A co, jeśli wraca w obcej nam postaci? Oswoimy ją zwiedzeni podobieństwem fizycznym?

 

Sudhana tańczy, Sunil tęskni piosenkami  wspominając, wspomagany głosem Mohammeda Rafi,



a ja wychylam się, by zza ich pleców nacieszyć się Udajpurem. Raj Khosla nazywany reżyserem kobiet rzeczywiście dużo uwagi poświęca tu nieznanej mi dotychczas Sudhanie.

  

Czy poleciłabym ten film? Jeśli lubicie ten klimacik :)