Sloneczniki

Wolontariat w Izraelu (Ela Kurpiewska) - 12-13 lutego 2017

Elżbieta Kurpiewska spędziła trzy miesiące w Izraelu opiekując się  - jako wolontariuszka - chorymi dziećmi. Przy okazji poznając Izrael. W kolejnych postach chciałabym przedstawić jej pisane na żywo relacje z pobytu. Zilustrowane zdjęciami.

"Niedziela 12-go lutego  to  dzień odpoczynku, czyli długie leżenie w łóżku. Dziewczyny jadą do Jerozolimy,

 

trochę się kręcą po pokoju, a ja mam czas dla siebie. Nie idę nawet po lunch, tylko  robię sobie polskie jedzenie, czyli ziemniaki gotowane z masłem i surówkę z pomidorem i papryką.

Natomiast w poniedziałek, 13 lutego, drugi raz jestem w Jerozolimie.

Pogoda się załamuje, od kilku dni pada, nawet mocno, choć tylko w nocy. W dzień tylko czasem popaduje. W sobotę dziewczyny miały szczęście, bo padało, gdy jechały autobusem, a gdy wysiadły, przestało.

Ja, wydaje się, mam mniej szczęścia. Gdy wysiadam z autobusu, jest jeszcze sucho. Decyduję się na tramwaj. Właściwie to chcę zobaczyć jak się taką pustą od samochodów ulicą przejeżdża, jak się kupuje bilet. Proszę młodą kobietę o pomoc. Jest bardzo uprzejma.  Automat normalny w obsłudze, ale pewnie wybrała wersję języka hebrajskiego, więc tylko na początku widzę 5,90 a potem już tylko znaczki. W tramwaju akurat sprawdzają bilety. Przejeżdżam  5 przystanków, niby za daleko, bo poza bramę, którą ostatnio wchodziłam, ale lepiej nawet, bo poznałam nowe wejście do starego miasta przez Bramę Damasceńską. W starożytności prowadziła ona do Damaszku, stąd nazwa. Była  oficjalnym wejściem do starej Jerozolimy i tu rozpoczyna się tzw. Rzymskie cardo, droga północ-południe.  Idę w deszczu, dość mocnym, w kurtce z kapturem, ale buty i spodnie na dole mam mokre. Przed siebie, prosto.

Aby się czasem schować pod daszkiem lub iść uliczką z zadaszeniem, szłam  dzielnicą muzułmańską. Dotarłam do kamiennych wznoszących się stopni i..... gdy spojrzałam w górę, zobaczyłam  Temple Mount, świątynie z kopułą.

A zamierzałam być przy Ścianie Płaczu, której  właściwa nazwa  brzmi Western Wall, czyli Mur Zachodni. Ale nie, to nie dla mnie!  Na górze stał olbrzymi żółnierz pewnie muzułmanin  z karabinem i powiedział „Ma za”, czyli co to?, jakby zadziwiony, że jest ktoś, kto nie wie, że teraz tu nie można przejść, bo dla turystów jest inne wejście i tylko w wyznaczone dni i godziny.

Cóż, poszłam na kawę niedaleko tych schodków i przyglądałam się, kto tam wchodzi. Starsze kobiety, mężczyźni. Strażnik rozmawiał z każdym chwilę. Dopuszczeni do tego świętego miejsca szli dalej. Pewnie  modlić się.

Czas przy   czarnej kawie w małej szklaneczce z dużą szklanką wody wysuszył moje buty i spodnie. Obok można było kupić albo jakieś pachnidła, albo aromaty do ciast, ale  nie chciało mi się wstawać, aby sprawdzić. Może spytam następnym razem. Podszedł do tych buteleczek młody mężczyzna. Sprzedawca go kilka razy popsikał woda kolońską.  Gdzieś na klatkę piersiową. Tamten zapłacił  za to i poszedł dalej pachnący.

Idę na lewo i dochodzę  do Ściany Płaczu.

Wciąż pada, ale pomyślałam, może w tym miejscu  wszystko ma płakać i wyszłam spod daszku, gdzie stali inni, czekając aż przestanie. I dobrze, bo wtedy TAM byli nieliczni i jak już stanęłam przy murze, przestało padać! Wetknęłam kartki, które mi przekazano. I swoją.  Przeczytałam dwa fragmenty z Pisma Świętego, otwarte na chybił trafił, dotknęłam murów na każdej wysokości, bo przewodnik mówił, że tylko najniższe są najstarsze. Żeby tylko być najbliżej Źródła! Gdy się trochę oddaliłam, zrobiłam kilka zdjęć i kobiet z prawej strony i mężczyzn z lewej.

 

Wyszłam dalej ze Starego Miasta znów inną bramą – Bramą Dawida. Jak nigdzie indziej tuż za bramą stało kilku żebraków. Zapewne dlatego, że tu przyjeżdża dużo turystów, autokarów i łatwiej o datek. Wiedziałam, że stamtąd prosta droga prowadzi  na Górę Oliwną, ale tam nie doszłam. Po drodze zobaczyłam drogowskaz: Miasto Dawida.

Są tam olbrzymie wykopy, jak przy kościele Świętego Mikołaja w Gdańsku. Bardzo głębokie. Wślizgnęłam się tam, choć to nie dla turystów. Robotnicy pracowali w dole.  Nic ciekawego tam nie było, poza świadomością, że to początek Jerusalem, miejsce związane z samym Dawidem. Obok jest też  centrum Dawida, miejsce na odpoczynek, platforma z widokiem w stronę południa na  m.in. Górę Oliwną.

Wróciłam w obręb murów Starego Miasta tą samą bramą  i tu zobaczyłam, o czym mówiły dziewczyny.

Przejście wzdłuż murów południowo-zachodnią stroną, mijając Bramę Gnojną do Bramy Jaffy. Warto było iść tą drogą.

W tak  ładną pogodę  widoki oszałamiały. Specjalnie dla turystów - na wysokości wzroku od strony miasta zbudowano kamienną, wąską na szerokość  człowieka  kładkę, z której co jakiś czas odsłania się widok na inne wzgórza wokół Jerozolimy.

Kończę spacer wychodząc Bramą Jaffa, która jest już dla mnie jak Brama Złota w Gdańsku, początkiem i końcem drogi.

 

O Tel Awiwie napiszę później.