Sloneczniki

Wolontariat w Izraelu - 31 marca 2017 (Ela Kurpiewska)

31 marca 2017
"Już zostało trzy tygodnie, mam bilety, będę 24-go kwietnia, może już pisałam?

Dużo wrażeń, obrazów, za mną i jeszcze trochę przede mną. Już tęsknię za swoim miejscem, Kolbudami, ludźmi, znanymi kątami.

W ostatni poniedziałek umówiłam się z Pauliną , z którą jestem w pokoju, przy bramie Damasceńskiej na autobus do Betlejem.  Paulina zatrzymała się na kilka dni w Jerozolimie. Przyszła nie sama, ale razem z kobietą, zapomniałam  imienia, też Holenderką. Ciekawa historia. Kobiecie tej kościół, myślę, że protestancki, zebrał trochę  pieniędzy na dwutygodniowy pobyt w Jerozolimie, czyli podróż, hostel, ten właśnie, gdzie Paulina kilka dni nocowała i jedzenie.  Wspólnota w kosciele złozyła się na jej pobyt, bo osoba ta była, (jest jeszcze?) w depresji. To się nazywa KOŚCIÓŁ. Ludzie, którzy nawzajem dbają o siebie. U nas w Polsce, myślę, powstaje coś takiego. Wymaga to otwarcia się wobec innych, aby inni zobaczyli kim jestem, abym, ja zobaczyła kim są inni. 

To też widziałam tu w Izraelu w naszych relacjach z Simonem i Szragą, tj. opiekunami wolontariuszy. Słyszelismy od nich:  mówcie, co jest dobre, a co złe. Nie ma wypada, nie wypada. To nasze polskie określenia. Ma być powiedziane tak, jak jest. Wprost.

Podróż do Betlejem trwa około 40 minut i kosztuje niecałe 7 szekli. Niesamowite, jak proste są tu podróże, gdy posiądzie się tę informację. Jeszcze miesiąc temu słyszałam, że to teren niebezpieczny, że tylko w ramach  wycieczki można się tu poruszać. Nawet znalazłam  ulotkę:cały dzień w Betlejem, koszt 60 dolarów, . A tu tylko trzeba  na podróż niecałe 14 szekli.

Co zobaczyłam w Betlejem?



Bazylika Narodzenia Pańskiego. Po to przyjechałam.

Byłam i widziałam. Jakby nic więcej, bo, jak wszędzie, tłumy, na żadne skupienie się nie ma mowy. Raczej patrzysz, żeby ktoś się nie wepchnął przed ciebie bez kolejki,  stawiasz pierwszy krok schodek niżej, żeby tylko być bliżej, bo znów ktoś cię wypchnie, czyli walka o miejsce. Stałyśmy około godziny.Przewodnik rosyjskiej wycieczki, za nami,  głośno opowiadał, co widać, a czego nie. Nie lubię tego. Wciskał przy okazji święte pamiątki, które ci jego z pielgrzymki z zachwytem kupowali. Ale w końcu się dostałam do środka.


Też, jak do grobu Pańskiego, schodzi się w dół.

Tam znajduje się  jakby izba.  Szukałam gwiazdy, którą znam  ze zdjęć. Nie od razu można ją zobaczyć.  Mała, jakby w niszy.

Można ją dostrzec dzięki skupieniu ludzi wokół niej.  Mała. Ale skąd miałaby być duża, jeśli Jezus urodziwszy się był tak mały! Obok za kratą żłóbek, czyli miejsce, gdzie leżał mały Jezus.

To miejsce narodzenia.  Cały czas rozmyślałam, jak Maria z Józefem  szli, jechali na osiołku z Nazaretu do Betlejem w tak górzystych stronach. Co to była za podróż?

To właśnie chciałam oddać na zdjęciach, górzysty teren.


Jedyny w miarę równy plac w Betlejem to właśnie ta bazylika, naprzeciwko niej meczet.

Jakiś urząd, sklep.



 

Reszta to góry,

górki,

stoki, na których pasają się owieczki

i chyba kozy.

Drugi punkt programu to mur bezpieczeństwa.

Nie wiedziałam, że jest właśnie tu.

Szłyśmy według mapy. Jego widok nas zaskoczył. 

Mur oddalony jest  centrum około dwa kilometry.

Robi wrażenie. Wysoki, długi. Szłyśmy wzdłuż niego może z pół kilometra.

Na murze krzyczą słowa ludzi przeważnie młodych, którzy chcą pokoju.

Jako że Betlejem

jest po stronie palestyńskiej w drodze  nas nie sprawdzali, natomiast z powrotem do Izraela - owszem.  Sprawdzili nam  paszporty.

Pierwsze zdjęcia to wypieki jeszcze na dworcu autobusowym w Jerozolimie. Rano, czy wieczorem, zawsze świeże.


 

Na którymś kolejnym zdjęciu idzie w stronę bazyliki Paulina z parą Polaków, którzy jechali tym samym autobusem i prowadzili z pomocą GPS-u komórką na miejsce. Do centrum trzeba było przejść około półtora kilometra .