Sloneczniki

Jait Re Jait - wyzwanie rzucone Bogu

Reżyseria:   Jabbar Patel (Dr Babasaheb Ambedkar, Umbartha,
                   Musafir z 1986)
Produkcja:  Usha Mangeshkar
Muzyka:      Hridaynath Mangeshkar
Scenariusz: wg książki G N Dandekar
Zdjęcia:      Binod Pradhan ("Rang De Basanti", "Misja w Kaszmirze")
Obsada:     Smita Patil, Mohan Agashe, Sulabha Deshpande,
                  Nilu Phule, Seema
Język:        marathi
Premiera:   1977
Gatunek:    dramat rodzinny  
Nagrody:    5 nagród (National Award za najlepszy film w marathi,
                  za rolę - Smita, 2 za reżyserię)
Oceny:       IMDb 8.1/10, Tamanna8.3/10
 
 
 

 

Maharasztra. Wioska adiwasi, plemienia Thakarów. Nad brzegiem morza. Dwunastolatek Nagya,  od ojca przejmuje pasję do grania na bębnie. Chłopiec bardzo związany z ojcem, ma wiele pytań do niego.Te, które słyszymy dotyczą górującej skały,w której Thakarowie czczą Śiwę pod postacią lingam.



Małemu Nagyi marzy się życie w zgodzie z ideałem pobożności. Liczy on, że dzięki temu pozna to, co zazwyczaj pozostaje niepoznane, zobaczy niewidziane. Stając twarzą twarz z królową budzących w nim lęk pszczół, śledząc nocą pęd Boga mknącego dżunglą na swym byku.Zanim o brzasku znów skamienieje w kształt wznoszącej się nad wioską skały..

Nagya dorasta, ale tęsknota za tajemnicą nie opuszcza go. Żyje cichy, zanurzony w swych myślach. Jego głosem jest ekstatyczny, porywający do tańca rytm bębna. Pewnego dnia Nagya obmywszy się z ojcem w morzu, zostaje poddany rytuałom czyniącym zeń też kapłana. W tym właśnie momencie jego nieobecną duchem twarz dostrzega  Chindhi. Sprzedana przez popijającego ojca, opuściła ona męża, którego słabością pogardza. Pełna żalu do nie dających jej wsparcia mężczyzn zakochuje się w porażającym swoją energii Nagyi...



To mój czwarty (po „Natarang”, „Dombivli Fast” i „Astitvie”) film w języku Maharasztry, marathi. Pierwszy, którego akcja rozgrywa się w wiosce. W dodatku w wiosce adiwasi. Każdy z nich był dla mnie przeżyciem. Po tym długo chce  mi się milczeć. Poddawać powracającym obrazom. Mały chłopiec i morze. Półnagi, w pasie obwiązany lungi, obwieszony bransoletami. Na dłoniach, stopie, na ramieniu. Z talizmanem na szyi. Ma go on chronić przed czającym się w naturze złem. Pojawia się ono pod różną postacią. Czasem może być to wąż, czasem pszczoły. Daremnie odganiane modlitwą. Gdy pierwszy raz jechałam do Indii przez pewien czas bałam się węży. W Indiach zapomniałam o tym. A przecież spójrzcie, jakie miejsce na mapie zatruć,  a nawet śmierci od ugryzienia przez węża zajmują Indie. 100 tysięcy na rok.


  

Oswajana modlitwami bezsilność i bunt, gdy Bóg, którego przychylność staraliśmy się zaskarbić będąc dobrym, doświadcza nas cierpieniem. Tak się dzieje z bohaterem. Nie godzi się on na historię swego życia i ta niezgoda rodzi w nim pragnienie zemsty. Zaślepiające go, przesłaniające mu nawet doświadczenie miłości ze strony Chindhi. Chęć bycia dobrym, podobania się Bogu zastępuje w nim krzyk: zniszczę!

Jego historię przedstawioną w zaledwie kilku relacjach (do ojca, matki, Chindhi i Boga) opowiada dwóch zaprzyjaźnionych adiwasi. Pełnią oni w filmie rolę jakby chóru antycznego. 



Wprowadza on na scenę nie tylko głównych bohaterów, ale cały lud adiwasi, z którego się wywodzą. Zanurzony w sacrum. Prawdziwa wieś Kalhe, z której wszystkie drogi prowadzą ku niebu, w której ociec uczy syna „Oczywiście, że pszczoły mają swego Boga. Każdy ma Boga”. Tę oczywistość podkreśla rytmiczna pieśń „skały mają Boga, drzewa mają Boga, tygrys ma Boga..” Obrazy plemienia  szczególnie mnie poruszają. Wiadomo, że kamera Binoda Pradhana ("Rang De Basanti", "Misja w Kaszmirze") filmuje twarze zaledwie kliku aktorów i wielu autentycznych adiwasi. Dużo tu tajemnicy, niedopowiedzeń. Przejmujące twarze, o uważnych spojrzeniach, czasem smutne, często wyrzeźbione cierpieniem. Patrzę na nie jak urzeczona, gdy kołyszą się w dość monotonnym tańcu, silni siłą ludzi ciężko pracujących fizycznie. Poruszona z jaką prostotą mówią: „bracie, jeśli ktoś z nas cię uraził, wybacz”. Wzruszona czcią z jaka Nagya stawszy się kapłanem wyraża szacunek wszystkim starszym. Maluczkim, biednym, ale z racji wieku godnym pokornego pokłonu. Film budzi niepokój, lęk. Obrazy rojących się pszczół, zburzonego morza, milczącej sylwetki skały uosabiającej Sziwę,



ciemnej toni wody, w którą wrzucony zostaje pień drzewa. Ofiara, dzięki której zrobiony bęben będzie miał swoją moc.


Sięgnęłam po niego zachęcona obecnością Smity Patil. Tę przedwcześnie zmarłą aktorkę (narodziny Prateika Babbara przyniosły jej 33-letniej śmierć) mogę oglądać w każdym filmie. "Nishaant", 'Bhumika", "Bazaar", "Aakrosh", "Debshishu" - każdy jej film jest wyzwaniem intelektualnym i uczuciowym.




Jak zwykle gra silną, zmysłową kobietę. Podobnie jak w życiu rzuciła światu wyzwanie wiążąc się z Raj Babberem, tak i tu gra osobę w obronie swoich uczuć i potrzeb potrafiącą przeciwstawić się ojcu i wspólnocie.

 

W Indiach odejście od męża (nawet krzywdzącego ją) do dziś traktowane jest jako hańba dla kobiety. Bohaterka Smity Patil przyjmuje swój los z podniesionym czołem. Ona go nie przyjmuje, ona go kształtuje świadomie, zdobywając mężczyznę którego obdarza miłością, troszcząc się o niego, dzieląc z nim nawet jego szaleństwo.



Nagyę gra z siłą, szczerze, przekonujący Mohan Agashe. Ostatnio widziałam go w "Shevri", ale stworzył też godne zapamiętania postacie w wielu bollyfilmach - "Apaharan", "Paap", "Rang De Basanti" etc. Podziwiam, jak jest on w stanie godzić ze sobą kino i psychiatrię. Szef instytutu dla chorych psychicznie w Maharasztrze staje się szefem Indyjskiego Instytutu Filmu i Telewizji? Trzeba mieć ogromną energię. I tę energie widać w tworzonej tu przez niego postaci.



Zarówno, gdy Nagya porywa wioskę do tańca zapamiętałym biciem w bęben, jak i w chwili, gdy chce rozerwać ten bęben w buncie przeciw niezrozumiałemu cierpieniu. Obydwoje ze Smitą potrafią być bardzo powściągliwi w okazywaniu uczuć. Grają twarzą, spojrzeniem, ruchem ciała.
Historię uwiarygodnia też gra Seemy w roli matki  oraz Sulabha Deshpande i Nilu Phule jako adiwasi komentujący historię swoim śpiewem. Ten śpiew (do muzyki Hridaynatha Mangeshkara) wyrastający z melodii adiwasi jest wielką siłą tego filmu. Chce się do niego wracać i Maharasztra rzeczywiście do dziś słucha pieśni powstałych ponad 30 lat temu. W 1977 roku to był zaledwie drugi film Jabbara Patela,

 

 odznaczono  go jednak National Film Award uznając najlepszym w języku marathi filmem roku. Cieszę się, że pokazał on w filmie nieznany mi świat adiwasi, pierwotnych plemion w Indiach. Pisałam o nich przy okazji przejmującego filmu "Aakrosh" (1980). Widziałam ich w "Raavan", "Ravaanan" i "Saaya". Tu obraz ich jest surowy i bardzo autentyczny. Wdzięczna jestem za to Jabbar Patelowi. I już się cieszę na jego kolejny film  ze Smitą Patil ("Umbartha"), żarliwie poszukując "Dr Babasaheba Ambedkara" przedstawiającego postać najsławniejszego dality Indii.

 

P.S. Pozbawiony mrocznej,  tajemniczej atmosfery, jaką buduje film, rezerwat ptaków Karnala, z fortem na wysokiej w skale to cel wędrówek w Maharasztrze.
13 km od Panvel jadąc NH-17, autostradą Mumbai - Goa. Też bym tam powędrowała, by z wysokości spojrzeć na pokryte dżunglą wzgórza,  na daleki Mumbaj, forty Malanggad, Matheran i Chanderi, czy by poszukać na górze jaskini  ze zbiornikiem wodnym, w którego ton patrzą ojciec i syn z tej historii, szukając odpowiedzi na pytania o Boga. Ale może bym tam nie weszła. Pozostawiając to miejsce z autentyczną wioską Kalhe niedeptane nogą turystki ze względu na kult adiwasi.