Sloneczniki

The Age of Kali – William Dalrymple

The Age of Kali – William Dalrymple

11-11-2015

Wielki pasjonat Indii William Dalrymple,

którego znam z niedoczytanej jeszcze książki Dziewięć żywotów. Na tropie świętości we współczesnych Indiach, w 1998 roku wydał swoją relację z podróży po subkontynencie, ze spotkań z Indusami, tymi znanymi i tymi zwyczajnymi. Książkę zaopatrzoną w słowniczek indyjskich pojęć i indeks z nazwami podzielono na sześć części:
- „Północ” -  opowieści z Lucknow, Biharu, Gwalioru i
Vrindavan  (miasta narodzin Kryszny)

- „W Radżastanie” – na temat wojny kast i opowieść o dwóch
kobietach:
- Bahveri Devi, która domaga się sprawiedliwości za ukaranie
jej zbiorowym gwałtem  za to, że pracując dla organizacji pozarządowej
doniosła o nielegalnym ślubie dziecięcym

- i o Roop Kanwar z wioski Deorala, która wg jednych
świadomie  zdecydowała się na sati, a wg innych została do
niego przymuszona

- „Nowe Indie” -  dwa portrety Bombaju i Bangalore
- „Południe” -  relacje z Maduraju, Hajdarabadu i Koczina
- „Na  Oceanie Indyjskim” -  o Goa,  Sri Lance i Saint Denis Reunion
- „Pakistan” -  krykieciście Imranie Khanie


i jego pragnieniu zostania politykiem, o dramatycznej historii rodziny Bhutto, o krwi przelanej podczas Podziału 1947, wyodrębnieniu z Indii  przez Brytyjczyków Pakistanu.

W.D. pisze żywo, obrazowo, dociera do wielu ludzi Indii, rozmawia z nimi próbując dociec prawdy o przedstawianym problemie lub zdarzeniu. Czyta się jednym tchem. Jedną z opowieści – ” Miasto wdów” poznałam wcześniej w The Penguin Book of Indian Journeys  zbiorze 35 autorów podróżujących po Indiach. Przedstawia ona tragiczny los indyjskich wdów po śmierci męża pozbawianych praw do godnego życia, odsyłanych czasem z rodzin m.in. do miasta narodzin Kryszny, a tam zmuszanych do zarobkowania śpiewaniem świętych pieśni na swoje utrzymanie,

czasem nawet przymuszanych do prostytucji.
Jedno ze zdarzeń – poznawane z wywiadów z ludźmi  spalenie Roopy Kanwar na stosie pogrzebowym jej męża w radżastańskiej wiosce Deorola opisał też Mark Tully. Zgodnie z relacją Williama Dalrymple’a wszystko wskazuje na to, że dziewczyna sama chciała podzielić los męża, a wersja z przymuszeniem jej powstała z zażenowania dziennikarzy tym, że młoda, wykształcona dziewczyna może chcieć czegoś takiego jak sati.

Czytając pokaleczyłam książkę notatkami. Tyle mnie ciekawiło!
Czytanie, a potem pisanie o tym jest dla mnie sposobem zdobywania wiedzy o Indiach, stąd napiszę trochę bardziej szczegółowo o relacjach z kilku miejsc, które sama odwiedziłam ostatnio w Indiach.

„BANGALORE I NAJEŹDŹCY FAST FOODÓW”.
W 1997 roku setki chłopów w białych ręcznie tkanych – na modłę Gandhiego – ubraniach zdemolowało Kent Fried Chicken w Bangalore. Uczcili oni w ten sposób rocznicę zamachu na Gandhiego, ogłaszając wojnę o wyzwolenie Indii od inwazji zachodniego kapitału. Wcześniej rocznicę urodzin Gandhiego uczczono zdemolowaniem Pizzy Hut. Bangalore to niezwykle miasto. Pełne parków, spokojne, z łagodnym klimatem. Tu warto było zjeżdżać  na emeryturę. Do czasu. Gdy w 1991 roku ruszyły reformy, zliberalizowano gospodarkę Indii mając nadzieje, że Indie staną się kolejnym azjatyckim tygrysem. Z czasem przyrównano je jednak do powolnego słonia. Niemniej szybki wzrost gospodarki Indii
przemienił Bangalore. Stało się ono centrum informatycznym o światowym znaczeniu. Zaczęto mówić, że jeśli reformy w Indiach nie udadzą się, to ich przyszłością będzie stać się  takim krajem, jak Bihar, najbardziej brutalny, żyjący bez prawa, niewykształcony stan Indii. Jeśli wyjdą,  czeka je los świetnie prosperującego Bangalore.

Indie zaczęły się zmieniać. Splądrowane dwustoma latami kolonizacji brytyjskiej, na koniec w formie „pożegnalnego pocałunku” od opuszczających je Brytyjczyków podzielone na Indie i muzułmański Wschodni i Zachodni Pakistan, ze spornym między nimi Kaszmirem, rolnicze Indie pod przewodnictwem Nehru chcąc uniknąć dalszej zależności od Zachodu na podobieństwo ZSRR Indie prowadziły gospodarkę planową budując przemysł ciężki. Trzy lata po odzyskaniu niepodległości w 1950 roku ich udział w światowym handlu wynosił 2%, 50 lat potem 0,8%. Od 1991 roku nastąpiła jednak zmiana, z kraju samowystarczalnego z brakiem towarów stają się one miejscem zawalonym towarami, z rosnącą zależnością od zachodniego kapitału. Równocześnie nastąpił szturm zachodnich wartości. W Bangalore ogłoszono w październiku 1996 roku organizację konkursu na miss świata 1997 roku. Wyjątkowo zgodnie zaprotestowały skrajnie prawicowe prohinduskie organizacje: RSS, VHP i BJP

oraz Muslim Jamaaati-i-Islami. W obronie czystości Matki Indie

formowano kobiece oddziały samobójcze. Zdecydowano się zachodniej rozpusty w postaci konkursu piękności, mimo tego, że nie raz Induski zostawały Miss świata,

nie dopuścić do Bangalore. Farmerzy  Karnataki, szowiniści języka kannnada wysmarowali krowim łajnem wejście do domu jednego ze sponsorów konkursu. Strajki, marsze protestacyjne, bomba umieszczona w konstruowanej dla konkursu scenie. Precz z miss świata, niech żyje matka Indie!
W.D. nie przepada za konkursami piękności, ale uważa, że tylko w Indiach z ich powodu ktoś grozi samobójstwem, lub uznaje, że bary KFC stanowią obrazę honoru narodowego.
Ksenofobia i nacjonalizm to reakcja na dezorientujące ludzi zmiany jakie, zachodzą w Indiach od 1991 roku. W latach 1971- 1996 ludność Bangalore wzrosła z 1,7 miliona do ponad sześciu milionów. Zieleń znika, stare domy zastępują szklane wieżowce, tygodniami brakuje prądu, dostęp do bieżącej wody – godzinę dziennie. Hałas, zanieczyszczenie,

korki, lęk przed przyszłością. Na zmianach w gospodarce Indii zyskali bogaci. To symbolem ich życia i symbolem Zachodu zagrażającego wartościom Indii są pizzerie, KFC i konkursy piękności. Połowa ludności miasta żyje za 10 rupii dziennie.


To co dręczy indyjskie miasta- brak wody i prądu – nie dotyczy bogatych; mają oni własne źródła wody i prądu. Przepaść między bogatymi i biednymi rośnie.

Bombaj – największe slumsy świata i 150 dietetycznych klinik. Telewizja satelitarna pokazuje biednym świat bogatych. Dzięki tym obrazom, biedni wiedzą już co tracą, więc od końca lat 80-ch, tj od czasu założenia TV satelitarnej wzrosła przestępczość w Indiach.
Kulturowa inwazja Zachodu  bardziej zniszczy Indie niż inwazje Mogołów i Brytyjczyków, uważają skrajnie prawicowi hindusi. Konkursy piękności i MTV, wg nich,  budzą pożądanie i gwałty, stąd strach przed liberalizacją gospodarczą,  a za tym liberalizacją wartości moralnych.
Babur:

” W  Indiach wszystkiej jest inne niż w reszcie świata. Nic tego nigdy nie zmieni”. Miał rację?  Zmiany już następują, poczynając od miast, ale jak pisze W.D., wyjątkowa, głęboko konserwatywna kultura Indii nie odejdzie bez walki.

POD CHARMINAREM
W.D. wysłuchuje opowieści starego muzułmanina który wspomina Hajdarabad przeszłości, rządzącego nim nizama,

jego pałace, zenany, pałac obsługiwany przez 927 osób, w tym trzech lekarzy i oddział Afrykanek przeszkolonych do bronienia dostępu do haremu. Opowiada mu też, o tym,  jak przeżył zajęcie Hajdarabadu nizamów muzułmańskich  przez armię indyjską.

13 września 1948 roku. Obrońcy Hajdarabadu nie mieli czołgów, samolotów i  artylerii.

Tylko 303 stare strzelby. Armia indyjska wkroczyła z czołgami, zaatakowano ich też  z powietrza.
Gdy Aurangzeb zaatakował w 1687 roku pobliską twierdzę Golkondę


oddziały Hajdarabadu broniły się siedem/osiem miesięcy, w 1948 roku zaatakowane przez armię  indyjską, która zdecydowała się wcielić do Indii księstwo muzułmańskie, mimo położenia w sercu subkontynentu pragnącego należeć do Pakistanu  – cztery dni. Bilans: siedmiu zabitych, 9 rannych w armii indyjskiej,  a wśród obrońców Hajdarabadu – 632 zabitych.


„Gdy armia najeźdźców wchodzi to miasta, czy Aleksandra Wielkiego, Timura, Hitlera czy Mussoliniego, wiadomo, co robią żołnierze”. Jak wielu  zabito, jak wiele kobiet zgwałcono?  Nigdy nie opublikowano – ze względu na haniebne dla armii dane – raportu z akcji w Hajdarabadzie złożonego Nehru w styczniu 1949 roku. Mowa w nim o masakrach i zbiorowych gwałtach dokonywanych  wioska za wioską przez oddziały armii lub hinduskich bandytów po rozbrojeniu muzułmanów. Wycinek z tego raportu przedstawia sytuację w Ganjoti Paygah w okręgu Osmanabad. W miejscowości tej 500 domów należała do muzułmanów. Armia ich rozbroiła. Wtedy zaczęła się masakra ze strony hindusów. Zbiorowo gwałcono muzułmanki. Całymi nocami. Zgodnie z raportem zabito w Hajdarabadzie ponad 200 tysięcy muzułmanów, pogrom porównywalny z Pendżabem w czas Podziału 1947 roku. Oficjalnie Nehru dał armii rozkaz wkroczenia rzekomo w obronie hindusów gnębionych przez muzułmanów, tak przedstawiono to w ONZ, ale on sam był przerażony skalą pogromów. 26 XI 1948 roku  wysłał do Patela list, w którym pisał, że raporty o liczbie zamordowanych muzułmanów przekraczają granice wyobraźni.
Rozmówca Williama Dalrymple, obrońca Hajdarabadu miał możliwość w obliczu klęski uciec do Pakistanu, ale  jego ojciec zagroził mu wydziedziczeniem, jeśli stchórzy opuszczając miasto. Skazano go więc na śmierć, oczekiwał jej w celi śmierci, po 3 latach w pojedynczej celi zmieniono wyrok na dożywocie. Na innych wykonano wyroki, wielu oficerów wbrew ich woli zmuszono do wyjazdu do Pakistanu, wielu więziono, nie dostawali pracy zgodnie z zawodem i wykształceniem. Po pogromie arystokracja muzułmańska straciła wszystko, przyszło jej się wysprzedawać ze wszystkiego, z ziemi, domów, biżuterii, obrazów, mebli, w końcu nawet z drzwi i okien. Elita do Pakistanu, buldożery po pałacach. Koniec starego Hajdarabadu muzułmańskich nizamów.

NA DWORZE RYBIOOKIEJ BOGINI
Cztery  wieże, gopury, wejścia bramy do świątyni Meenakshi,

rybiookiej bogini. górują nad Madurajem w Tamil Nadu,  jak wieże średniowiecznych kościołów w Europie.
Kształtem piramidom podobne, zdobi je zalew kolorowych postaci bogów i ludzi, z daleka widoczna zdumiewająca wszechobecność rzeźbionych postaci.

Mity Maduraju mówią, że  ta skała to zły słoń, którego próba stratowania miasta braminów za sprawą  Siwy zakończyła się  przemienieniem w skałę. Zaś rzekę Vaigai stworzył Pan  Sundareshvara mąż Meenakshi dla ugaszenia pragnienia jednego z jego gości, karła, który się objadł ryżem.
W centrum świątyni -  przejście ze świata ludzi w świat bogów.

Miasto ze wszystkich  stron, jak rzeki ku morzu płynie ulicami ku świątyni. Im bliżej świątyni, tym bardziej gęstnieje tłum, w rękach pielgrzymów ofiarne tace z kwiatami i owocami, z autobusów ruszają ogoleni na łyso wierni, wyznawcy Pana Venkateshwary, którzy ostrzygli się na łyso i włosy ofiarowali jako dar w świątyni Tirupati. Stoiska z girlandami nagietek, szklanymi bransoletkami, kadzidełkami.  Żebracy wyciągają ręce prosząc o miłosierdzie. Ze świątyni słychać bicie w bębny.
W samej świątyni – ciemno i uroczyście, las rzeźbionych kolumn,

a na nich jaksze, kurtyzany, boginie, tancerki. Coraz głębiej w ciemność, wrażenie powrotu do łona macicy. Króluje kobiecość. To jedyna wg Williama Dalrymple’a w Indiach świątynia, w której czczone są męskie i kobiece bóstwa, przy czym  króluje Meenakshi, jej mąż  piękny Pan Sundareshvara, choć jest formą Siwy, czczony jest tu na drugim miejscu, jako mąż Meenakshi.

Stąd niezwykłość świątyni, która  szczególnymi łaskami obdarza tych, którzy modlą się tu o dziecko. Jeśli pragniesz być matką, pomódl się do Meenakshi, zawieź na banianie sznureczek – symbol modlitwy i czekaj, za dziewięć miesięcy w Twoim domu urodzi się dziecko.

Wyrazem jej płodności jest wielość postaci na gopurach. Ale i syn jej i pięknego Sundareshwary,  sześciogłowy bóg wojny, Murugan.

Autor jest świadkiem świętowania. Widzi procesję,  na wozie obwożone postacie  bogów,  błogosławieństwo ozdobionego słonia, słyszy bębny,   podobny do pawiego krzyku dźwięk   z tamilskiego gigantycznego oboju nagashvaram, patrzy na głowy pielgrzymów pokryte vibhuti – popiołem i kumkum – czerwonym proszkiem – symbolem seksualności bogini.  Minakszi i Sundareszwarę wiodą w kierunku świętego stawu, aby raz na rok mogli zostawieni sobie popływać po nim, aby mogli tam siebie wzajemnie uwodzić. Bogini daje siłę, daje  dzieci, daje jak matka. Tradycja ceremonii trwa 2 tysiące lat, odprawia ją 64 pokolenie kapłanów z tych samych rodzin.

Miasto  bardzo podobne do dzisiejszego w swej formie świętowania Minakszi tysiące lat temu. W  302 p.n.e. opisywał je  Grek Megasthenes. Zawędrował on  do Maduraju, by  handlować tu  perfumami, srebrem i włoskim winem, stąd wywożąc jedwab, perly kość słoniową i  pieprz. Za Nerona Maduraj miał, jak pisze W.D. swoją ambasadę w Rzymie. Z tych czasów weszły potem  do angielskiego języka   słowa oznaczające pieprz i imbir – pepper, ginger po angielsku, z tamilskiego pippali i singabera.
Miasto słynie też ze starożytnej Akademii poetów tamilskich  Sangam.

W ich utworach opowiadane są np historie o:
- wojnach z powodu odmowy poślubienia kogoś z książąt, o matkach cieszących się ze śmierci syna na polu bitwy, oznaczającej nadzieję na jego nirwanę
- o księciu Kovalan, który  zlekceważywszy żonę i straciwszy majątek dla kurtyzany Madhavi, został oskarżony o kradzież i  ścięty na ulicach Maduraju, za co pełna gniewnej zemsty żona kazała podpalić miasto

W. D. pisze o połączeniu  świątyni, ekranu i wyborów. Bogów grają gwiazdy,  które potem zostają politykami.  Znak firmowy Południa Indii. Girlandy na szyjach braminów i polityków.

Bardzo ciekawa książka, czytając którą można z Williamem Dalrymple wędrować przez Indie od północy po południe, poznając ich rzeczywistość współczesną i przeszłość, z której wyrasta. Najbardziej interesujące jest to, że W.D.przedstawia Indie poprzez spotkania z ludźmi, sam nie wysuwając się na plan pierwszy, choć nie odżegnując się też od własnych wrażeń. Wykazuje się też dużą odwaga szukając prawdy, choćby w obozach tamilskich tygrysów (rozdział „Na tygrysiej ścieżce”)