Sardynia - w górach
Sardynia - w górach
12-10-2013
W głąb wyspy, na północ od Capoterra pod Cagliari i w góry.
Idę
ku wodospadowi (cascata) Sa Spendula. Zatrzymywana chwilami przez to, co przykuwa moją uwagę: kolor kwiatów:
delikatność igieł,
widok szczytów.
Z lewej strony wodospadu znajduje się szczyt Janrranas, z prawej wyższy Mraschai. Niebo wciąż cieszy głosząc lato,
wbrew jesieni, do której wkrótce wrócę jadąc do domu.
Ścieżka zwęża się
Widać już wodospad.
Cienka strużka wody spada ze skały.
Dotknięcie jej, poddanie twarzy na jej działanie ma rzekomo przynieść szczęście.
Dajemy się więc zmoczyć szczęściu.
Łapczywie,
radośnie.
Zaraz potem trafiamy na rosnące dziko figi. Owoce pękają od nabrzmiałej słodyczy. Listki figowe wydają się być wystarczające do osłonięcia biblijnej nagości.
Wracam do auta. Po drodze kwiaty dodają barwy
szarobrązosrebrzystości skał. Jeszcze ostatnie spojrzenie na góry.
Zatrzymując się po drodze przy opuncji (jej słodki smak i malusieńkie kolce cały dzień wyciągane z dłoni)
i piniach
zadziwiając się widokiem miasta widzianego z wysoka,
jedziemy wyżej w góry,
by poczuć ich ogrom, a swoją kruchość,
lub odwrotnie, by wdrapawszy się na jakąś skałkę doświadczyć świata u stóp. Prężąc pierś do zdjęcia. Ciesząc się zapachami ziół i kolorami kwiatów.
Idę
ku wodospadowi (cascata) Sa Spendula. Zatrzymywana chwilami przez to, co przykuwa moją uwagę: kolor kwiatów:
delikatność igieł,
widok szczytów.
Z lewej strony wodospadu znajduje się szczyt Janrranas, z prawej wyższy Mraschai. Niebo wciąż cieszy głosząc lato,
wbrew jesieni, do której wkrótce wrócę jadąc do domu.
Ścieżka zwęża się
Widać już wodospad.
Cienka strużka wody spada ze skały.
Dotknięcie jej, poddanie twarzy na jej działanie ma rzekomo przynieść szczęście.
Dajemy się więc zmoczyć szczęściu.
Łapczywie,
radośnie.
Zaraz potem trafiamy na rosnące dziko figi. Owoce pękają od nabrzmiałej słodyczy. Listki figowe wydają się być wystarczające do osłonięcia biblijnej nagości.
Wracam do auta. Po drodze kwiaty dodają barwy
szarobrązosrebrzystości skał. Jeszcze ostatnie spojrzenie na góry.
Zatrzymując się po drodze przy opuncji (jej słodki smak i malusieńkie kolce cały dzień wyciągane z dłoni)
i piniach
zadziwiając się widokiem miasta widzianego z wysoka,
jedziemy wyżej w góry,
by poczuć ich ogrom, a swoją kruchość,
lub odwrotnie, by wdrapawszy się na jakąś skałkę doświadczyć świata u stóp. Prężąc pierś do zdjęcia. Ciesząc się zapachami ziół i kolorami kwiatów.