Sloneczniki

Hongkong - John Lanchester

Hongkong - John Lanchester

10-10-2013
Tytuł ang. oryginału: Fragrant Harbour 2002
str. 368
Albatros Warszawa 2006
z ang. tłum. Teresa Ledochowska


Na półce w pewnym, sardyńskim domu zobaczyłam książkę o tytule Hongkong. Ta nazwa przywołała we mnie obrazy z przejmującego,  w moich oczach, filmu Chinese Box. Na ekranie jesteśmy świadkami czyjegoś umierania, na tle Hongkongu z lękiem czekającego na 1997, rok przejęcia wolnego miasta przez Chińczyków. Rzuciłam się więc w to miasto (na chwilę zapominając  o otaczających mnie winnicach, gajach oliwnych, kolczastych opuncjach). Głodna portretów miast po Bombaj Maximum City Suketu Mehty i Niewidzialnych miastach Italo Calvino.
I rzeczywiście, czytając Hongkong, powieść wychowanego na Dalekim Wschodzie Brytyjczyka  Johna Lanchestera,



można doświadczyć w losach bohaterów przemian, którym poddawane jest miasto. Historie bohaterów przedstawiono na dwóch poziomach czasowych: od 1935 roku i 70 lat później. W między czasie miasto żyje w cieniu wojen chińskich


 (między komunistami a Kuomitangiem i Chin z japońskim najeźdzcą), w  Hongkongu pojawiają się okupanci japońscy,



 zmuszając ludzi w więzieniu do siedzenia nieruchomo i wpatrywania się w punkt, sam na sam z myślami aż po szaleństwo.

Bohaterów poznajemy na statku płynącym z Anglii do Hongkongu. Tom Steward jedzie tam, by stać się kimś, by po latach stwierdzić, że  tu stałem się kimś innym i moja przeszłość już się nie liczyła. To był powód dla którego opuszczało się dom. Gdy wracali też nie miało znaczenie, kim byli tam, na obczyźnie.
Na statku bohater uczy  się kantońskiego od  młodziutniej, chińskiej zakonnicy, Marii. To  za jej sprawą pojawia się w książce sonet Szekspira:

Gdy myśli słodkie w cichą garnąc zmowę,
Wspomnienia wskrzeszam, widzę pełen trwogi
Brak tam nie jeden, za czym, żale nowe
Do dawnych łącząc, tracę czas mój drogi.
Od łez odwykłszy znów tych płakać muszę.
Co w zmroki wsiękli, gdzie jest śmierć na straży,
Miłością zmierzchłą znów udręczyć duszę
I tęsknie szukać wielu znikłych twarzy.
Raz już przebyte krzywdy i gorycze,
Jedne po drugich w sposób najdotkliwszy
Na nowo, smutny, przepatrując liczę
I znów je płacę, niegdyś już spłaciwszy-
Lecz gdy ku tobie zwrócę myśl, mój miły.
Wszystkie mi straty w zysk się obróciły.


To ona czyta żarliwie 500 lat temu napisaną  też lubiana pzreze mnie książkę O naśladowaniu Chrystusa. Podczas podróży statkiem Tom jest też świadkiem zażartej dyskusji na temat mijanych w drodze na Daleki Wschód Indii:
- Nie było czegoś takiego, jak Indie, dopóki nie zjawili się tam Brytyjczycy i nie ucywilizowałi Indusów.
- Indusi byli cywilizowani wiele setek lat przedtem, zanim Rzymianier przynieśli oświecenie pańskiej (brytyjskiej) ojczyźnie.
W samym Hongkongu



 możemy poznać charakterystyczne dla 30-ch lat relacje między białymi a Chińczykami, o których John Lanchester pisze: Chińczycy nie stali się niewidoczni,



ponieważ nawet społeczność moich rodaków nie mogła do tego stopnia zaprzeczyć rzeczywistości, ale uważano ich zaledwie za dodatek - za odtwórców epizodycznych ról, służących, egzotyczne lecz ignorowane tło dla prawdziwej sceny. Nic, co miało związek z Chinami nie było do końca rzeczywistością.

 W Hongkongu Lanchestera spotykamy też zbiegłych z Shanhaju emigrantów



ze zranionej rewolucją Rosji, którzy mają w sobie coś eleganckiego, dumnego i rozpaczliwego zarazem.

Bohaterów  książki można zobaczyć w pagodach




  miejscach kultu Buddy,



świątyniach Kuan Ti,




Tin Hau, w herbaciarniach,



w porcie, obrastających w pieniądz, ale i ślęczących nad tłumaczeniami np. żywotu cesarza Qin Shi Huang,



który zbudował Wielki Mur



 i rozkazał spalić wszystkie księgi, wtapiających się w miasto, komentujących niepodziewane spotkanie z przyjacielem chińskim przysłowiem: Słońce wstało dziś dwa razy. Hongkong staje się im coraz bliższy, czy oni, przyjezdni jemu też?

Losy bohaterów lat trzydziestych zestawiono z historiami młodego pokolenia, które w XXI wieku



 próbuje w Hongkongu znaleźć dla siebie miejsce dając się urzec nie tylko pieniądzom, ale i miłości.
 Ciekawie mi się to czytało, choć z czasem napięcie i uwaga trochę opadła.

CYTAT:
 Należy nam się azjatyckie stulecie...Mam nadzieję, że zachowają się lepiej wobec nas niż my wobec nich (Paul Auster)

W tym czasie, gdy ja opisywałam Hongkong, w moim domu ktoś doczytywał właśnie Cesarski poker Waldemara Łysiaka. Dzieląc się ze mną tajemnicą dotyczącą końca dwóch przeciwników politycznych: cesarza Francji Napoleona i cara Rosji Aleksandra. Łysiak nazywa ich dwoma sfinksami historii, wspomina o tym, że trumna zmarłego w 1864 roku cara okazała się pusta. Mówi się, że tak naprawdę zmarł później w okolicach Tomska jako świętobliwy pustelnik syberyjski  Fiodor Kuźmicz.



O Napoleonie głoszą, że po jego rzekomej śmierci



 w jego trumnie pochowano jego sobowtóra, żołnierza  Robeauda, on sam zaś  skończył życie jako mnich Hilarion w zamku La Case. Łysiak komentuje te fakty w następujący sposób, powołując się na  XVI wieczną inskrypcję pustelnika Salima na ścianie Bramy Zwycięstwa



 w ruinach wymarłego Fatehpur Sikri.



Fatehpur Sikri to najpiękniejsze ghost town (miasto widmo) w Indiach, do których mieli się wybrać razem, zaś owa najmądrzejsza maksima brzmi:


Świat jest jak wielki most:
przejdź go, ale nie buduj na nim domu.
Ten, kto ma nadzieję zyskać jedną godzinę,
będzie miał nadzieję zyskać całą wieczność.
Świat jest tylko na jedną godzinę
 - spędź ją szlachetnie i pobożnie.
Reszta jest nie do poznania..."